19 września 2008
04 września 2008
13 sierpnia 2008
I've seen things you people wouldn't believe
Attack ships on fire off the shoulder of Orion. I've watched C-beams glitter in the dark near the Tannhauser Gate. Jakieś 1800 km dróg krajowych, krytych zazwyczaj asfaltem, czasem surogatem, zaś w przypadku czterech najwybitniejszych kilometrów najprawdziwszymi kocimi łbami, przez co należy rozumieć urywek oryginalnej, czteropasmowej, brukowanej autostrady Berlinki (autostrady oczywiście wg standardów sprzed II wojny, które odstawały od dzisiejszych w temacie przyczepności nawierzchni, rekompensując tę cechę ponadprzeciętną trwałością). Tysiące zapowiedzianych znakami fotobudek z radarem (rzadziej) lub bez (częściej) oraz jeden niezapowiedziany fotoradar przenośny. Prawy profil mam ponoć lepszy, zobaczymy. Oraz dwa radiowozy. Wakacje.
01 lipca 2008
Świat jest mały i gęsto scrosslinkowany
Dostałem maila
Fajnie, co? Świat jest mały. I bardzo gęsto scrosslinkowany.
Hello: I am sending this message from [---], Ontario, Canada and I am trying to locate a Mr. Tomasz (Tomek) Zielinski - with a wife by the name of Magda.Odpowiedziałem
I met Tomek Zielinski when I was in Poland in 1993 visiting with my aunt, Jadwiga [---] and I have not heard from her for several months, which is unusual and none of the letter I have sent have been returned.
I would like to know if he would know if she is ill or perhaps even passed away.
If you can give me any idea of how I could contact Tomasz Zielinski, I would be very grateful.
I'm affraid I'm not the person you are looking for, but anyway search may be difficult - there are more than 85000 people with Zielinski family name in Poland.Dostałem
It would be good if you be more precise - where your aunt lives, where you met Tomek and so on. I'm afraid there are hundreds of marriages between Magda and Tomek Zielinski.
Hello, and thank you for your response to my message. I knew it would be a difficult task trying to find the Tomek Zielinski I am looking for - all I remember is that he lived on [---] Street, his wife was Magda, they had [---] and my aunt lived on ul [---]. Also, he was an engineer - perhaps about 24 years old in 1993.Odpowiedziałem
His mother and my aunt were friends, and he did us the courtesy of being our tour guide and translator, as my Polish was very poor.
I am presuming he still lives in Wroclaw, but I may be incorrect in this presumption.
Again, thank you for your response and I will keep on trying to find more information ....
Try here:Dostałem
http://www.emiasto.org/firma[----]
I entered Tomek's name and street to google and it found a [---] service on [---] street, just a blind guess :-)
One correction, which also can help you: your aunt's street name is [---]
Well, thank you so very much for your time and effort in helping me - is it not amazing - modern technology and the computer! I will try the connection you sent to me and what happens.Odpowiedziałem
Because I have an English keyboard, I cannot do all of the proper accents, etc. and thank you for giving me the correct spelling of the street my Aunt resided on.
I am very grateful for all the help I have received from those I have messaged in Poland. I wish my Polish was good enough so that I could telephone the number I have for my aunt, and I did get a telephone number for a Tomek Zielinski through the information operator, but I cannot speak Polish well enough anymore to have a conversation.
[...]
However, I am hoping to find this fellow one way or another, so I appreciate any help you are giving me.
Well, I have good news for you. I called this number and it's in fact phone of people you are looking for (I've speak with Magda).Otrzymałem
Tomek's email is [---], I also gave them your email.
It's a small world, isn't it? :-)
Wow! Isn't this amazing - yes, it is a small world, and it is amazing what a little effort on the computer and determinate will get you ... I cannot believe this. [...]
Fajnie, co? Świat jest mały. I bardzo gęsto scrosslinkowany.
19 czerwca 2008
Agora żałuje jednego dolara na kupno zdjęcia
Reklama, która przed chwilą wyświetliła mi się w gg. Poniżej zbliżenie drugiego kadru, który zawiera znak wodny serwisu www.istockphoto.com - takie zdjęcie kosztuje tam jednego dolara.
07 czerwca 2008
Picasa Independent Album Exporter
Jest tak - używacie Windows, katalogujecie zdjęcia Picasą, robicie albumy i pokazujecie je albo wrzucacie do sieci. A kiedyś chcecie skopiować album z fotkami w pracowicie ustawianej kolejności na pendrive albo innego FTP i okazuje się, że się nie da.
Od teraz się da, co zajęło jakieś półtora wieczora. Przyjemnego używania
Do pobrania tu: http://sourceforge.net/projects/piae/
Licencja: public domain
Od teraz się da, co zajęło jakieś półtora wieczora. Przyjemnego używania
Do pobrania tu: http://sourceforge.net/projects/piae/
Licencja: public domain
09 maja 2008
Motylarnia
18 kwietnia 2008
Garść wrażeń z Krynicy
- Niektórzy informatycy naprawdę mają długie przetłuszczone włosy, nadwagę, noszą tygodniowego t-shirta (czarnego) i nie lubią wody. Przed chwilą jechałem z jednym takim windą z pierwszego piętra na siódme, ale wysiadłem na piątym i sobie poszedłem schodami. Hotel ma dwie windy i jak za chwilę będę jechał w dół, to wezwę tę drugą. Wskazówka: nie chodziło o nadwagę.
- Samochód jak ma nawalić, to poczeka na najdłuższą trasę półrocza.
- Na szczęście napęd hybrydowy o połowę zmniejsza prawdopodobieństwo awarii
- Choć niektórzy twierdzą, że dwukrotnie zwiększa
- Po autostradzie jeżdżą furgonetki z kompletnym flakiem w lewej przedniej oponie.
- No dobra, jedna furgonetka. Za to prawie 100 km/h.
- Jak masz ze sobą cudzego laptopa z linuksem w wersji beta, to jego współpracę z projektorem sprawdzaj dzień przed prezentacją, nie kwadrans przed. W przeciwnym wypadku połowę prezentacji pokażesz ze slajdów z windowsa a część pokazową opowiesz machając rękami i zaprosisz zainteresowanych, żeby przyszli ją zobaczyć na żywo przed kolacją.
- Fakt, że ktoś istotnie poświęci 3/4 kolacji po to, żeby przyjść i obejrzeć zaległy pokaz - bezcenny.
- Na konferencji użytkowników Linuksa dużo widzi się Macbooków.
- Jak masz Macbooka to sobie kup przejściówkę na RGB VGA, bo inaczej twoja śliczna prezentacja z Keynote'a wyeksportowana do PDF i pokazana na projektorze z innego komputera będzie bez kolorów i bez tła. I bez zdjęć.
- Filmy, które czekały na obejrzenie od miesięcy lub wręcz lat, już nie czekają.
06 kwietnia 2008
Piwa osiedla - Karpackie, Basztowe, Askania
Piwo Karpackie kupiłem w hipermarkecie. Z hipermarketami jest tak, że niby jest w nich wszystko co potrzeba, ale jak przyszło do większych zakupów z kartką w ręku, to w Tesco nie było mąki wrocławskiej w opakowaniu bez jakiejś starej pokurczonej kobiety (ani chybi babunia), nie było papryki (za to chipów paprykowych były kontenery), nie było herbatek dla dzieci a paru innych towarów zwyczajnie nie dało się znaleźć. Jeśli ktoś będzie szedł do wyborów z hasłem urzędowej unifikacji układu towarów w dużych sklepach, ma mój głos. Ale do rzeczy. Piwo Karpackie kupiłem w Realu, który można nieco na siłę zakwalifikować do osiedla. W każdym razie da się tam zajść piechotą i to nawet fajny spacer. Jeśli ktoś lubi spacery.
Piwo Karpackie stało sobie na półce a piętro niżej stało piwo Podkarpackie i z pewnych powodów bardzo mnie to rozbawiło. Wziąłem oczywiście oba i dopiero przy kasie okazało się, że piętro niżej oprócz Podkarpackiego stało drugie Karpackie, w innych barwach. Jednego wieczoru wypiłem więc Karpackie Pils a drugiego Karpackie Premium. Oba smakowały jednakowo dobrze. Browar o swojskiej nazwie Van Pur ma jeszcze w ofercie Karpackie Mocne oraz Karpackie Super Mocne, ale tych na razie nie próbowałem. Może kiedyś.
Jak dało się ostatnio zauważyć, formuła Piw Osiedla zaczyna się wyczerpywać. Oceniłem kilkanaście piw i oceny mocno się powtarzają, brakuje mi słownictwa i tak naprawdę to nie za wiele ciekawego mogę napisać o piwach, które mi smakowały. W każdym razie nie udało się zrealizować planu, w którym browary same przysyłałyby zgrzewki piwa i prosiły o uczciwą recenzję. Trochę w tym waszej winy, drodzy czytelnicy, nie zebraliście się tak licznie, by stanowić atrakcyjną grupę docelowo. Tak, wy. Wszyscy pięcioro.
W każdym razie wypite piwa nadal będę opisywał, niekoniecznie po jednym na notkę. Oto na przykład przed chwilą próbowałem wypić piwo Basztowe. Tanie mocne piwo, dodajmy. Recenzja brzmi tak - nigdy jeszcze nie próbowałem takiego ścieku. Smak obrzydliwy, odstręczający, po drugim łyku wylałem całość i przepłukałem usta. Obrzydlistwo.
W lodówce było już tylko jedno piwo i niestety nie było to nic markowego na poprawę smaku. Na półce stała bowiem Askania, czyli piwo o imieniu drugoplanowej bohaterki trzeciorzędnego fantasy. Kolor bladożółty, smak kwaśny i rozwodniony, zapach... zapach jest, no ale mimo wszystko pomału piję. Brak piwa ratunkowego to poważny błąd, na przyszłość muszę pamiętać o BHP (Bezpieczeństwo i Higiena Piwosza). Tak więc do usłyszenia następnym razem i coś mi mówi, że owym razem przyjrzę się raczej wyższym półkom sklepu z piwem.
Piwo Karpackie stało sobie na półce a piętro niżej stało piwo Podkarpackie i z pewnych powodów bardzo mnie to rozbawiło. Wziąłem oczywiście oba i dopiero przy kasie okazało się, że piętro niżej oprócz Podkarpackiego stało drugie Karpackie, w innych barwach. Jednego wieczoru wypiłem więc Karpackie Pils a drugiego Karpackie Premium. Oba smakowały jednakowo dobrze. Browar o swojskiej nazwie Van Pur ma jeszcze w ofercie Karpackie Mocne oraz Karpackie Super Mocne, ale tych na razie nie próbowałem. Może kiedyś.
Jak dało się ostatnio zauważyć, formuła Piw Osiedla zaczyna się wyczerpywać. Oceniłem kilkanaście piw i oceny mocno się powtarzają, brakuje mi słownictwa i tak naprawdę to nie za wiele ciekawego mogę napisać o piwach, które mi smakowały. W każdym razie nie udało się zrealizować planu, w którym browary same przysyłałyby zgrzewki piwa i prosiły o uczciwą recenzję. Trochę w tym waszej winy, drodzy czytelnicy, nie zebraliście się tak licznie, by stanowić atrakcyjną grupę docelowo. Tak, wy. Wszyscy pięcioro.
W każdym razie wypite piwa nadal będę opisywał, niekoniecznie po jednym na notkę. Oto na przykład przed chwilą próbowałem wypić piwo Basztowe. Tanie mocne piwo, dodajmy. Recenzja brzmi tak - nigdy jeszcze nie próbowałem takiego ścieku. Smak obrzydliwy, odstręczający, po drugim łyku wylałem całość i przepłukałem usta. Obrzydlistwo.
W lodówce było już tylko jedno piwo i niestety nie było to nic markowego na poprawę smaku. Na półce stała bowiem Askania, czyli piwo o imieniu drugoplanowej bohaterki trzeciorzędnego fantasy. Kolor bladożółty, smak kwaśny i rozwodniony, zapach... zapach jest, no ale mimo wszystko pomału piję. Brak piwa ratunkowego to poważny błąd, na przyszłość muszę pamiętać o BHP (Bezpieczeństwo i Higiena Piwosza). Tak więc do usłyszenia następnym razem i coś mi mówi, że owym razem przyjrzę się raczej wyższym półkom sklepu z piwem.
05 kwietnia 2008
Pięć niebiezpiecznych rzeczy, na które powinieneś dzieciom pozwalać
Podpisuję się pod tezami tego gościa wszystkimi czterema kończynami i zamierzam pozwalać. Komentarz żony: "ok, dasz dziesięciolatkowi scyzoryk i pierwszą rzeczą, jaką zrobi, będzie wyrycie na drzwiach napisu >>mam super tatę<<". Jeśli o mnie chodzi, super!
02 kwietnia 2008
Piwa osiedla - Perła
Kruszon, kierowniku, jak ja bym nie wiedział co jest w mieście grane, to ja bym nie doszedł do tego co mam - Jan "Perła" Perłowski. Perła to barwna, ujmująca postać z serialu "Oficer", lokalny cwaniaczek handlujący rzeczami które zazwyczaj wypadły z przewróconej ciężarówki, ustawiający ziomali na swoim podwórku i walczący o przywrócenie prawa opieki nad niepełnosprawnym synkiem. Grany przez Jacka Braciaka.
Wstęp był niezobowiązujący, piwo o nazwie Perła nie ma nic wspólnego z bohaterem filmu. Nalane do kufla pieni się słabo, ale zapach ma fajny a smak wręcz bardzo dobry, orzeźwiający, niby troszkę kwaskowy, ale w odbiorze świetny. Po przełknięciu w ustach pozostaje goryczka, nieco mniej fajna, niemniej w normie. Piwo to szybko się kończy i jako całość pozostawia po sobie żal, że nie było go więcej. Z tego też powodu nie opiszę koloru ani innych takich, bo jakby nie mam już materiału badawczego.
Wracając zaś do "Oficera", serial bardzo dobry, jeden z lepszych w ostatnich latach. Magdalena Różdżka i Karolina Gruszka bardzo. Kontynuacja to "Oficerowie" i tam Katarzyna Cynke to już całkowicie. W produkcji jest "Trzeci oficer", czekam z niecierpliwością.
Wstęp był niezobowiązujący, piwo o nazwie Perła nie ma nic wspólnego z bohaterem filmu. Nalane do kufla pieni się słabo, ale zapach ma fajny a smak wręcz bardzo dobry, orzeźwiający, niby troszkę kwaskowy, ale w odbiorze świetny. Po przełknięciu w ustach pozostaje goryczka, nieco mniej fajna, niemniej w normie. Piwo to szybko się kończy i jako całość pozostawia po sobie żal, że nie było go więcej. Z tego też powodu nie opiszę koloru ani innych takich, bo jakby nie mam już materiału badawczego.
Wracając zaś do "Oficera", serial bardzo dobry, jeden z lepszych w ostatnich latach. Magdalena Różdżka i Karolina Gruszka bardzo. Kontynuacja to "Oficerowie" i tam Katarzyna Cynke to już całkowicie. W produkcji jest "Trzeci oficer", czekam z niecierpliwością.
30 marca 2008
Piwa osiedla - Kaper
kaper -prze; -przy a. -prowie, -prów «właściciel statku lub marynarz, który podczas dawnych wojen morskich z upoważnienia jednej ze stron grabił lub konfiskował okręty nieprzyjaciela»
Piwo "Kaper" znalazłem przypadkiem. O jego pochodzeniu wiadomo niewiele: do produkcji przyznaje się Grupa Żywiec ale nie wiadomo który browar, na stronkach w ogóle nic o tym produkcie nie wspominają, w sieci spotyka się odmianę 20-procentową (sic!) "Heweliusz-Kaper", ja tymczasem raczyłem się piwem jasnym, mocnym o zawartości alkoholu 8,7%.
Kaper nalany do kufla zalśnił bursztynowo i rozsiał wokół kuszący, aromatyczny zapach Piwa Które Naprawdę Chcesz Wypić. Złoty medal za wrażenia węchowe. Potem wypiłem pierwszy łyk i tu już nie było tak fajnie, bo Kaper bez ostrzeżenia zaatakował dużymi zasobami goryczki. Zapach przyjazny i łagodny a tu nagle chlup stężonym chmielem przez gardło. Po chwili znów było fajnie, ale dysonans pozostał.
Wspomnieć należy, że Kaper kosztował 3.50 zł, jest więc produktem kosztującym powyżej średniej. Potwierdza to bardzo ładna puszka (obrazek po lewej ponownie z ), bo w sumie co innego. Piwo w puszce trudno wyróżnić szlachetnym stopem aluminium czy złoconą zawleczką.
Tak czy owak Kaper niniejszym zostaje odnotowany i podąża za Królem Arturem w przeszłość, by zrobić miejsce dla tych piw, które dopiero nadejdą. Solidna czwórka z plusem.
27 marca 2008
Piwa osiedla - Król Artur
- Przecież nazywamy się Browar Belgia, brzmi zagranicznie, czego jeszcze nam brakuje?
- Marki piwa
- No to prędziutko, potrzebny jest na przykład jakiś bohater
- Superman!
- Współczesny bohater...
- Jacek Kurski
- Bohater pozytywny!
- Jason Bourne
- A jakiś bez licencji?
- ...
- ...
- Mam! Piwo zwane będzie... "Król Artur"
Rynek tanich piw nie jest podobny do rynku tanich win, choć grupy docelowe w dużej mierze się pokrywają. Nikt nie nazywa piw "Krew byka", "Góralska uciecha" czy, pardąsik, "Fart porzeczkowy". Skądinąd jednak pośród nijakich "Warek", "Żywców" czy "Lechów" trafia się czasem taki przykładowy "Król Artur". Postać znana, lubiana, marketingowo wyraźnie niedoceniona. No i nie trzeba płacić żadnych tantiem, prawa autorskie wygasły wieki temu. To znaczy wygasłyby, gdyby je wtedy znano. Wydaje się jednak, że nic straconego, bo te współczesne co kilka lat są rozszerzane, co sprawia, że - nomen omen - prawo działa wstecz. Wystarczy trochę poczekać i nie będzie już "Króla Artura Strong".
A byłoby szkoda. Wprawdzie aromat "Króla Artura" był neutralny, nie zachęcał ani nie odstręczał, ale smak wyróżniał się pozytywnie. Smakowało całkiem dobrze od początku do końca.
Mam jednak problem z tym, co o nim napisać więcej, jest tani (poniżej 2 zł za puszkę), dobry i tani. I trudno dostępny, wcześniej go nigdzie nie widziałem tudzież nie zapamiętałem. Pewnie nie wróci, ale wspomnienie pozostawił pozytywne.
Fotkę "Króla Artura Strong" zapożyczyłem ze strony Puszki z Polski i wielu krajów świata.
- Marki piwa
- No to prędziutko, potrzebny jest na przykład jakiś bohater
- Superman!
- Współczesny bohater...
- Jacek Kurski
- Bohater pozytywny!
- Jason Bourne
- A jakiś bez licencji?
- ...
- ...
- Mam! Piwo zwane będzie... "Król Artur"
Rynek tanich piw nie jest podobny do rynku tanich win, choć grupy docelowe w dużej mierze się pokrywają. Nikt nie nazywa piw "Krew byka", "Góralska uciecha" czy, pardąsik, "Fart porzeczkowy". Skądinąd jednak pośród nijakich "Warek", "Żywców" czy "Lechów" trafia się czasem taki przykładowy "Król Artur". Postać znana, lubiana, marketingowo wyraźnie niedoceniona. No i nie trzeba płacić żadnych tantiem, prawa autorskie wygasły wieki temu. To znaczy wygasłyby, gdyby je wtedy znano. Wydaje się jednak, że nic straconego, bo te współczesne co kilka lat są rozszerzane, co sprawia, że - nomen omen - prawo działa wstecz. Wystarczy trochę poczekać i nie będzie już "Króla Artura Strong".
A byłoby szkoda. Wprawdzie aromat "Króla Artura" był neutralny, nie zachęcał ani nie odstręczał, ale smak wyróżniał się pozytywnie. Smakowało całkiem dobrze od początku do końca.
Mam jednak problem z tym, co o nim napisać więcej, jest tani (poniżej 2 zł za puszkę), dobry i tani. I trudno dostępny, wcześniej go nigdzie nie widziałem tudzież nie zapamiętałem. Pewnie nie wróci, ale wspomnienie pozostawił pozytywne.
Fotkę "Króla Artura Strong" zapożyczyłem ze strony Puszki z Polski i wielu krajów świata.
17 marca 2008
Zbieractwo
Dawno dawno temu, gdy Internet był tylko za granicą i można się było z nim połączyć dzwoniąc np. do Szwecji albo USA, zamawiając oczywiście rozmowę międzynarodową z kilkugodzinnym wyprzedzeniem, jedynie też i pod warunkiem, że udało się przekonać telefonistkę, by łączyła połączenie gdy usłyszy po drugiej stronie piszczenie a nie drugiego człowieka, co nie było łatwe, bo telefonistka miała obowiązek zapowiedzenia rozmówcy, wtedy właśnie oprogramowanie było dobrem rzadkim i trudno dostępnym. Świadomość, że program jest czymś, za co się płaci, a już w szczególności płaci się twórcy a nie handlarzowi na giełdzie komputerowej, miała niespiesznie zawitać w te rejony jakąś dekadę później.
W tamtych czasach wielkość programu przeliczana była na dyskietki. Np. Windows 3.1 zajmował ich dziesięć. Word i Excel (wówczas jeszcze osobno) jakieś drugie tyle. Więc jeśli ktoś miał komputer i świadomość, że dyski twarde czasem się psują, to trzymał na dyskietkach i wersje instalacyjne programów i kopie bezpieczeństwa swoich danych. A jeśli nie miał, to musiał liczyć na znajomych, którzy mieli. Albo na handlarzy, którzy Windowsa i Worda mieli zawsze, ale już rzadsze pozycje niekoniecznie.
Potem pojawiły się nagrywarki CD. Potem pojawiły się i nagrywarki DVD, ale wolumen składowanych danych wzrósł proporcjonalnie, więc nic się nie zmieniło. Za rok będzie Blu-Ray i też się niewiele zmieni. To znaczy nie zmieni zachowanie ludzi trzymających kiedyś kilka pudeł dyskietek i co jakiś czas sprawdzających, które z nich przestały się czytać (dygresja: nośnik o przypadkowym dostępie to dla dyskietki nad wyraz trafna nazwa), co to na swoją pierwszą płytę CD-R skopiowali wszystkie posiadane dyskietki. A potem nagrywali wszystko, co wpadło w ręce, a że akurat wtedy splot okoliczności, tzn. wydajność procesorów, objętość nośników, digitalizacja dystrybucji wideo i początki sieci Peer to Peer - tak więc akurat splot ten zaistniał w tym samym czasie i miejscu, tak więc nagrywało się głównie filmy. A ponieważ płyty CD-R staniały prędziutko z 75 zł do pojedynczej złotóweczki, regały wielu domów szybko zapełniły się setkami pracowicie kopiowanych płyt.
Nośniki DVD-R nie uratowały sytuacji. Niektórzy przekopiowali swoje kolekcje zyskując trochę miejsca na niewielki okres czasu. Inni przytomnie zauważyli, że warte obejrzenia filmy nagrane na CD kilka lat wcześniej, pojawiły się w obiegu z wysoką rozdzielczością i dźwiękiem przestrzennym. A jednocześnie ściągnięcie jednego filmu na domowym (stałym!) łączu internetowym nie trwało tygodnia tylko dwa dni. Potem jedną noc. Teraz dwie godziny. Wkrótce pewnie w ogóle nie trzeba będzie ściągać całości, bo z sieci P2P będzie można oglądać wszystko strumieniowo, dzieląc się z innym zaledwie ułamkiem całości.
O czym to ja. Ach, że starzy ludzie wszystko nagrywają. Patrzą potem na półkę i cieszą się, że całą ulubioną rozrywkę mają pod ręką a i w razie reinstalacji systemu całe potrzebne oprogramowanie czeka. A potem okazuje się, że jak po kilku latach kupują nowy komputer, to całe to zgromadzone oprogramowanie jest już stare a tak w ogóle to szybciej jest ściągnąć aktualne wersje, niż przekopywać płytki w poszukiwaniu starych. I niekoniecznie mowa o piratach, bo opensource starzeje się nawet szybciej.
Takie to refleksje snułem sobie podczas dzisiejszego przesiewania płyt. Do kosza poleciała setka. Zostało jakieś dwadzieścia. Podobne akcje miały już miejsce w przeszłości. Nie raz i nie dwa.
Powiadają, że w roku 2007 ludzkość wyprodukowała jakieś 281 eksabajtów danych. Wychodzi po jakieś 45GB na łebka*. Ciekawe, jaki procent tego został zrzucony na płytkę, odłożony na półkę i poleci do kosza za półtora roku...
Składujecie? Wyrzucacie? Przestaliście? A może nigdy nie zaczęliście?
ad *) jak informują logi domowego routera, rodzinny przydział za cały 2007 przerobiliśmy w samym tylko październiku, youtube latoś obrodził onej jesieni...
W tamtych czasach wielkość programu przeliczana była na dyskietki. Np. Windows 3.1 zajmował ich dziesięć. Word i Excel (wówczas jeszcze osobno) jakieś drugie tyle. Więc jeśli ktoś miał komputer i świadomość, że dyski twarde czasem się psują, to trzymał na dyskietkach i wersje instalacyjne programów i kopie bezpieczeństwa swoich danych. A jeśli nie miał, to musiał liczyć na znajomych, którzy mieli. Albo na handlarzy, którzy Windowsa i Worda mieli zawsze, ale już rzadsze pozycje niekoniecznie.
Potem pojawiły się nagrywarki CD. Potem pojawiły się i nagrywarki DVD, ale wolumen składowanych danych wzrósł proporcjonalnie, więc nic się nie zmieniło. Za rok będzie Blu-Ray i też się niewiele zmieni. To znaczy nie zmieni zachowanie ludzi trzymających kiedyś kilka pudeł dyskietek i co jakiś czas sprawdzających, które z nich przestały się czytać (dygresja: nośnik o przypadkowym dostępie to dla dyskietki nad wyraz trafna nazwa), co to na swoją pierwszą płytę CD-R skopiowali wszystkie posiadane dyskietki. A potem nagrywali wszystko, co wpadło w ręce, a że akurat wtedy splot okoliczności, tzn. wydajność procesorów, objętość nośników, digitalizacja dystrybucji wideo i początki sieci Peer to Peer - tak więc akurat splot ten zaistniał w tym samym czasie i miejscu, tak więc nagrywało się głównie filmy. A ponieważ płyty CD-R staniały prędziutko z 75 zł do pojedynczej złotóweczki, regały wielu domów szybko zapełniły się setkami pracowicie kopiowanych płyt.
Nośniki DVD-R nie uratowały sytuacji. Niektórzy przekopiowali swoje kolekcje zyskując trochę miejsca na niewielki okres czasu. Inni przytomnie zauważyli, że warte obejrzenia filmy nagrane na CD kilka lat wcześniej, pojawiły się w obiegu z wysoką rozdzielczością i dźwiękiem przestrzennym. A jednocześnie ściągnięcie jednego filmu na domowym (stałym!) łączu internetowym nie trwało tygodnia tylko dwa dni. Potem jedną noc. Teraz dwie godziny. Wkrótce pewnie w ogóle nie trzeba będzie ściągać całości, bo z sieci P2P będzie można oglądać wszystko strumieniowo, dzieląc się z innym zaledwie ułamkiem całości.
O czym to ja. Ach, że starzy ludzie wszystko nagrywają. Patrzą potem na półkę i cieszą się, że całą ulubioną rozrywkę mają pod ręką a i w razie reinstalacji systemu całe potrzebne oprogramowanie czeka. A potem okazuje się, że jak po kilku latach kupują nowy komputer, to całe to zgromadzone oprogramowanie jest już stare a tak w ogóle to szybciej jest ściągnąć aktualne wersje, niż przekopywać płytki w poszukiwaniu starych. I niekoniecznie mowa o piratach, bo opensource starzeje się nawet szybciej.
Takie to refleksje snułem sobie podczas dzisiejszego przesiewania płyt. Do kosza poleciała setka. Zostało jakieś dwadzieścia. Podobne akcje miały już miejsce w przeszłości. Nie raz i nie dwa.
Powiadają, że w roku 2007 ludzkość wyprodukowała jakieś 281 eksabajtów danych. Wychodzi po jakieś 45GB na łebka*. Ciekawe, jaki procent tego został zrzucony na płytkę, odłożony na półkę i poleci do kosza za półtora roku...
Składujecie? Wyrzucacie? Przestaliście? A może nigdy nie zaczęliście?
ad *) jak informują logi domowego routera, rodzinny przydział za cały 2007 przerobiliśmy w samym tylko październiku, youtube latoś obrodził onej jesieni...
12 marca 2008
19 lutego 2008
Wrocławski Park Wodny
Byłem dziś rano we wrocławskim Aquaparku. Tłoku nie było, tak samo zresztą, jak w dniu otwarcia - wysokie ceny za wstęp robią swoje. Oczekiwania miałem spore, zdążyły urosnąć przez te wszystkie lata czekania. Ale i tak rozczarowań było trochę więcej, niżbym się spodziewał.
O wysokich cenach już pisałem. Wiele aquaparków w bogatszych krajach za zachodnią granicą ceni się niżej. Drogi jest wstęp, sauny płatne są całkiem osobno a jeśli komuś zdarzy się przekroczyć wykupiony czas pobytu o choćby minutę, nie zapłaci za minutę, tylko za cały kwadrans (zaokrąglając w górę). Nie ma to żadnego uzasadnienia poza chciwością właściciela/operatora/miasta. Ciekawe, co zrobi obsługa, jeśli zrobi się kolejka do wyjścia i czas zostanie przekroczony podczas stania w ogonku.
Szafki w szatniach są wąziutkie, poustawiane ciasno i nie ma przy nich żadnej ławeczki. Niezbyt to wygodne. Chip zamyka dowolnie wybraną szafkę, czytnik na ścianie przypomina numer zamkniętej szafki. Czytnik na hali basenowej też przypomina... numer zamkniętej szafki, natomiast czas pobytu trzeba sobie zapamiętać. Żenua. Z suszarek akurat nie muszę korzystać, ale nie mają dmuchawek z rurą i uchwytem tylko są przymocowane do ściany, można co najwyżej przesunąć cały agregat w górę lub w dół.
Zwiedzanie rozpocząłem od głównego basenu - akurat włączono fale. Bujają fajnie, ale obsługa cały czas gwiżdże żeby się nie zbliżać do ścian, słusznie zresztą, bo niezbyt gładka imitacja skały mogłaby zdrowo obetrzeć. Rodzi się jednak pytanie o sens takiego rozwiązania, skoro granice bezpieczeństwa zmniejszają pojemność kołysanego basenu z grubsza o połowę. W Wiśle fale są jeszcze większe, ale ściany wykafelkowano, dzięki czemu kontakt z nimi jest niegroźny. Niecka basenu jest niewielka, dodatkowo wizualnie zmniejszają ją wysokie ściany. Bardzo przyjemny jest za to piaskowiec pod nogami, chodzi się po nim o wiele przyjemniej niż po glazurze.
W pobliżu basenu jest sztuczna rzeka. Przez lata mówiło się o niej "rwąca rzeka" tudzież "górska rzeka" - oficjalna nazwa to jednak "leniwa rzeka". Cóż, leniwa czy rwąca, jest przede wszystkim płytka! Tak do pół uda. Pływanie jest średnio fajne, gdy mogę w niej siąść. Owszem, napędzana turbinkami woda mnie nawet przesuwała, ale cały czas szorowałem tyłkiem o dno. Nie mogę więc powiedzieć, żeby było w niej szczególnie fajnie. Sposoba się dzieciom, dopóki nie urosną.
Niewątpliwą atrakcją, zwłaszcza zimą, jest basen zewnętrzny - przepływa się do niego ze środka przez podwójną zasłonę z pasków pleksi. Poza halę wyprowadzono także fragment leniwej rzeki. Woda jest ciepła, powietrze zimne, wszystko spowijają kłęby pary, w basenie zewnętrznym są bąbelki, turbinki, sikawki, no a jak wiatr zawieje mocniej, to rozwiewa na moment mgłę i można zobaczyć ratownika - ubranego w polary, kurtkę, czapkę i marznącego na swoim posterunku. Służba nie drużba. A basen zewnętrzny świetny. Z pewnych względów nie zwiedzałem otaczających basen terenów zielonych.
Do pomniejszych atrakcji wewnątrz należą jeszcze małe zjeżdżalnie dla dzieci, brodzik, armatki wodne i takie tam. Uwaga starszych skupia się jednak przede wszystkim na dużych zjeżdżalniach.
Zjeżdżalnia ze skocznią, małyszówka, była niestety nieczynna - jakiś majster wymieniał szybę osłaniającą zeskok, wody nie było, megakiszka. Szkoda, bo bardzo chciałem spróbować. Przy kasach zero informacji, że jakaś atrakcja jest niedostępna.
Zjeżdżalnia żółta, maksymalnie szybka, też była przez większość czasu zamknięta, ale pod koniec pobytu obsługa zadecydowała o jej włączeniu. Zjechałem pierwszy i było to porażające przeżycie. Jazda trwa kilka sekund, spadek i przyspieszenie zapierają dech, bryzgi wody spod nóg nie pozwalają otworzyć oczu a moment później następuje uderzenie w wodę. Ten, kto nazwał tę zjeżdżalnię "lewatywą", wiedział co mówi - slipy zwijają się w stringi. Chwilę po mnie zjechał kolega i okazało się, że zjeżdżalnia ma usterkę - cały czas pokazuje na górze zielone światło, co w przypadku tej atrakcji grozi kalectwem. Zjeżdżalnię wyłączono i tyleśmy ją widzieli.
Zjeżdżalnia niebieska nazywa się chyba czarna dziura i nazwa pochodzi od tego, że niektóre odcinki są zrobione z nieprzejrzystej rury i jedzie się przez nie w ciemności. Poza tym zjeżdżalnia jest zupełnie przeciętna i krótsza od pozostałych.
Z samej góry można za to zjechać pontonem szeroką zjeżdżalnią pomarańczową. Oczywiście ponton - rozmiarów opony od traktora - trzeba tam sobie najpierw wtargać po schodach. Zjazd nie jest może bardzo szybki, ale dzięki temu zjeżdżalnia nie ma sygnalizacji i nie trzeba zachowywać dużych odstępów między zjeżdżającymi. Mam na koncie pościg za uciekniętym z platformy startowej pontonem, za którym rzuciłem się szczupakiem, dogoniłem, dosiadłem i nie dałem się podczas dosiadania zrzucić na zakrętach. Było super. Są też pontony dwuosobowe, prędkość bez zmian, za to łatwiej się w nich nie obrócić tyłem do kierunku jazdy.
I to by było na tyle. Korzystanie z atrakcji było dość płynne, bo ludzi było mało - stanie w kolejkach na pewno obniżyłoby przyjemność. Spośród aquaparków, w których byłem, numer jeden to nadal Tropikana w hotelu Gołębiewski w Wiśle, gdzie przebojem jest zjeżdżalnia-lejek a sauny i łaźnie są w cenie wejściówki. Może będę miał okazję odwiedzić niedługo Poprad, to porównam.
Póki co z rodziną nadal będę jeździł do Oleśnicy, dokąd z Psiego Pola mam raptem 10 km dalej. Tam za 2h we wtorkowy poranek zapłaciłbym 10.50 a nie 29 zł a wraz z żoną i małym dzieckiem w weekend zapłacimy za dwie godziny 32 a nie 64 zł. Dodajmy, że w tym ostatnim przypadku za minutę opóźnienia dopłacimy za dwie osoby 53 grosze a nie 10 złotych!
Podsumowując - na pewno raz na rok pójdę sobie pozjeżdżać, ale stałym bywalcem nie zostanę. Ładnie, estetycznie, ale jak na mój gust przynajmniej 30% za drogo.
O wysokich cenach już pisałem. Wiele aquaparków w bogatszych krajach za zachodnią granicą ceni się niżej. Drogi jest wstęp, sauny płatne są całkiem osobno a jeśli komuś zdarzy się przekroczyć wykupiony czas pobytu o choćby minutę, nie zapłaci za minutę, tylko za cały kwadrans (zaokrąglając w górę). Nie ma to żadnego uzasadnienia poza chciwością właściciela/operatora/miasta. Ciekawe, co zrobi obsługa, jeśli zrobi się kolejka do wyjścia i czas zostanie przekroczony podczas stania w ogonku.
Szafki w szatniach są wąziutkie, poustawiane ciasno i nie ma przy nich żadnej ławeczki. Niezbyt to wygodne. Chip zamyka dowolnie wybraną szafkę, czytnik na ścianie przypomina numer zamkniętej szafki. Czytnik na hali basenowej też przypomina... numer zamkniętej szafki, natomiast czas pobytu trzeba sobie zapamiętać. Żenua. Z suszarek akurat nie muszę korzystać, ale nie mają dmuchawek z rurą i uchwytem tylko są przymocowane do ściany, można co najwyżej przesunąć cały agregat w górę lub w dół.
Zwiedzanie rozpocząłem od głównego basenu - akurat włączono fale. Bujają fajnie, ale obsługa cały czas gwiżdże żeby się nie zbliżać do ścian, słusznie zresztą, bo niezbyt gładka imitacja skały mogłaby zdrowo obetrzeć. Rodzi się jednak pytanie o sens takiego rozwiązania, skoro granice bezpieczeństwa zmniejszają pojemność kołysanego basenu z grubsza o połowę. W Wiśle fale są jeszcze większe, ale ściany wykafelkowano, dzięki czemu kontakt z nimi jest niegroźny. Niecka basenu jest niewielka, dodatkowo wizualnie zmniejszają ją wysokie ściany. Bardzo przyjemny jest za to piaskowiec pod nogami, chodzi się po nim o wiele przyjemniej niż po glazurze.
W pobliżu basenu jest sztuczna rzeka. Przez lata mówiło się o niej "rwąca rzeka" tudzież "górska rzeka" - oficjalna nazwa to jednak "leniwa rzeka". Cóż, leniwa czy rwąca, jest przede wszystkim płytka! Tak do pół uda. Pływanie jest średnio fajne, gdy mogę w niej siąść. Owszem, napędzana turbinkami woda mnie nawet przesuwała, ale cały czas szorowałem tyłkiem o dno. Nie mogę więc powiedzieć, żeby było w niej szczególnie fajnie. Sposoba się dzieciom, dopóki nie urosną.
Niewątpliwą atrakcją, zwłaszcza zimą, jest basen zewnętrzny - przepływa się do niego ze środka przez podwójną zasłonę z pasków pleksi. Poza halę wyprowadzono także fragment leniwej rzeki. Woda jest ciepła, powietrze zimne, wszystko spowijają kłęby pary, w basenie zewnętrznym są bąbelki, turbinki, sikawki, no a jak wiatr zawieje mocniej, to rozwiewa na moment mgłę i można zobaczyć ratownika - ubranego w polary, kurtkę, czapkę i marznącego na swoim posterunku. Służba nie drużba. A basen zewnętrzny świetny. Z pewnych względów nie zwiedzałem otaczających basen terenów zielonych.
Do pomniejszych atrakcji wewnątrz należą jeszcze małe zjeżdżalnie dla dzieci, brodzik, armatki wodne i takie tam. Uwaga starszych skupia się jednak przede wszystkim na dużych zjeżdżalniach.
Zjeżdżalnia ze skocznią, małyszówka, była niestety nieczynna - jakiś majster wymieniał szybę osłaniającą zeskok, wody nie było, megakiszka. Szkoda, bo bardzo chciałem spróbować. Przy kasach zero informacji, że jakaś atrakcja jest niedostępna.
Zjeżdżalnia żółta, maksymalnie szybka, też była przez większość czasu zamknięta, ale pod koniec pobytu obsługa zadecydowała o jej włączeniu. Zjechałem pierwszy i było to porażające przeżycie. Jazda trwa kilka sekund, spadek i przyspieszenie zapierają dech, bryzgi wody spod nóg nie pozwalają otworzyć oczu a moment później następuje uderzenie w wodę. Ten, kto nazwał tę zjeżdżalnię "lewatywą", wiedział co mówi - slipy zwijają się w stringi. Chwilę po mnie zjechał kolega i okazało się, że zjeżdżalnia ma usterkę - cały czas pokazuje na górze zielone światło, co w przypadku tej atrakcji grozi kalectwem. Zjeżdżalnię wyłączono i tyleśmy ją widzieli.
Zjeżdżalnia niebieska nazywa się chyba czarna dziura i nazwa pochodzi od tego, że niektóre odcinki są zrobione z nieprzejrzystej rury i jedzie się przez nie w ciemności. Poza tym zjeżdżalnia jest zupełnie przeciętna i krótsza od pozostałych.
Z samej góry można za to zjechać pontonem szeroką zjeżdżalnią pomarańczową. Oczywiście ponton - rozmiarów opony od traktora - trzeba tam sobie najpierw wtargać po schodach. Zjazd nie jest może bardzo szybki, ale dzięki temu zjeżdżalnia nie ma sygnalizacji i nie trzeba zachowywać dużych odstępów między zjeżdżającymi. Mam na koncie pościg za uciekniętym z platformy startowej pontonem, za którym rzuciłem się szczupakiem, dogoniłem, dosiadłem i nie dałem się podczas dosiadania zrzucić na zakrętach. Było super. Są też pontony dwuosobowe, prędkość bez zmian, za to łatwiej się w nich nie obrócić tyłem do kierunku jazdy.
I to by było na tyle. Korzystanie z atrakcji było dość płynne, bo ludzi było mało - stanie w kolejkach na pewno obniżyłoby przyjemność. Spośród aquaparków, w których byłem, numer jeden to nadal Tropikana w hotelu Gołębiewski w Wiśle, gdzie przebojem jest zjeżdżalnia-lejek a sauny i łaźnie są w cenie wejściówki. Może będę miał okazję odwiedzić niedługo Poprad, to porównam.
Póki co z rodziną nadal będę jeździł do Oleśnicy, dokąd z Psiego Pola mam raptem 10 km dalej. Tam za 2h we wtorkowy poranek zapłaciłbym 10.50 a nie 29 zł a wraz z żoną i małym dzieckiem w weekend zapłacimy za dwie godziny 32 a nie 64 zł. Dodajmy, że w tym ostatnim przypadku za minutę opóźnienia dopłacimy za dwie osoby 53 grosze a nie 10 złotych!
Podsumowując - na pewno raz na rok pójdę sobie pozjeżdżać, ale stałym bywalcem nie zostanę. Ładnie, estetycznie, ale jak na mój gust przynajmniej 30% za drogo.
13 lutego 2008
Piwa osiedla - Wojak
Od dłuższego czasu zastanawiałem się nad tym, co napiszę, gdy trafię na jakiegoś sikacza. No i trafiłem. Dość więc myślenia, piszę.
Na puszce był napis "strzel sobie Wojaka". Autor hasła wyraźnie szukał słów oddalonych od "napij się piwa". Wojak po nalaniu do kufla pachniał kwaśno, nieprzyjemnie. Szczątkowa piana znikła w ciągu minuty. Pierwszy łyk był obrzydliwy - piwo nie miało chmielowej goryczki tylko było ordynarnie gorzkie, maksymalnie zniechęcające. Dla dobra nauki wypiłem całość, smakowała tak samo źle. Było bardzo niedobre i mam nadzieję nigdy do Wojaka nie wrócić, bo jest wstrętny.
To pierwsze piwo w moim zestawieniu, które dostało tak jednoznacznie złą ocenę. Mam nadzieję, że nie będzie ich za dużo, bo mi się kubki smakowe zlasują. Albo zlansują. Albo zbaunsują, cokolwiek to nie znaczy. Vice versa państwu.
Na puszce był napis "strzel sobie Wojaka". Autor hasła wyraźnie szukał słów oddalonych od "napij się piwa". Wojak po nalaniu do kufla pachniał kwaśno, nieprzyjemnie. Szczątkowa piana znikła w ciągu minuty. Pierwszy łyk był obrzydliwy - piwo nie miało chmielowej goryczki tylko było ordynarnie gorzkie, maksymalnie zniechęcające. Dla dobra nauki wypiłem całość, smakowała tak samo źle. Było bardzo niedobre i mam nadzieję nigdy do Wojaka nie wrócić, bo jest wstrętny.
To pierwsze piwo w moim zestawieniu, które dostało tak jednoznacznie złą ocenę. Mam nadzieję, że nie będzie ich za dużo, bo mi się kubki smakowe zlasują. Albo zlansują. Albo zbaunsują, cokolwiek to nie znaczy. Vice versa państwu.
03 lutego 2008
Piwa osiedla: Dębowe mocne
Zaniedbałem ostatnio rubrykę Piw osiedla no ale teraz wracam do gry. Przerwa nie oznaczała oczywiście abstynencji, niemniej dla poprawienia jakości rezencji odświeżałem sobie, hm, smak referencyjny. Do dzieła zatem.
Dębowe mocne to, jak nazwa wskazuje, piwo mocne. Nie pijam ich zbyt często, bo lepiej wypić trzy zwykłe piwa niż dwa mocne, no ale jak czasu za dużo nie ma a piwo wypić trzeba, to czemu nie. Dębowe jest zaskakująco jasne, ładnie pachnące i pierwszym swoim wrażeniem zachęca do konsumpcji.
Konsumpcja była nad wyraz przyjemna - Dębowe smakowało wyśmienicie, smak miało bardzo klarowny no i nie było śladu słodkawego posmaku, jaki czasem wyczuwa się w mocnych piwach (drożdże? ki diabeł? element niepożądany w każdym razie). Na forach poświęconych piwu publiczność skarży się na poranne skutki przedawkowania - nie wiem, w ramach testów wypijam jedną puszkę, podobnych problemów przy takim spożyciu nie doświadczę. Na razie postanawiam przeprowadzić test porównawczy Dębowego i ulubionego piwa mocnego, bo widzi mi się, że Dębowe może dojść w rankingu dość wysoko.
Marka promowana jest fantastycznymi spotami, więc nie będę się nad nimi rozwodził, tylko kilka tu wkleję.
oraz last but not least
Sprostowanie: osoba jeszcze-nie-spowinowacona, która onegdaj przywiozła mi Becksa w stylish aluminiowej butelce, wytknęła mi tę notkę. Niniejszym oświadczam, że jej pierwszy akapit jest o kant tyłka potłuc, bo Becksa wcześniej piłem ale nie zapamiętałem.
Dębowe mocne to, jak nazwa wskazuje, piwo mocne. Nie pijam ich zbyt często, bo lepiej wypić trzy zwykłe piwa niż dwa mocne, no ale jak czasu za dużo nie ma a piwo wypić trzeba, to czemu nie. Dębowe jest zaskakująco jasne, ładnie pachnące i pierwszym swoim wrażeniem zachęca do konsumpcji.
Konsumpcja była nad wyraz przyjemna - Dębowe smakowało wyśmienicie, smak miało bardzo klarowny no i nie było śladu słodkawego posmaku, jaki czasem wyczuwa się w mocnych piwach (drożdże? ki diabeł? element niepożądany w każdym razie). Na forach poświęconych piwu publiczność skarży się na poranne skutki przedawkowania - nie wiem, w ramach testów wypijam jedną puszkę, podobnych problemów przy takim spożyciu nie doświadczę. Na razie postanawiam przeprowadzić test porównawczy Dębowego i ulubionego piwa mocnego, bo widzi mi się, że Dębowe może dojść w rankingu dość wysoko.
Marka promowana jest fantastycznymi spotami, więc nie będę się nad nimi rozwodził, tylko kilka tu wkleję.
oraz last but not least
Sprostowanie: osoba jeszcze-nie-spowinowacona, która onegdaj przywiozła mi Becksa w stylish aluminiowej butelce, wytknęła mi tę notkę. Niniejszym oświadczam, że jej pierwszy akapit jest o kant tyłka potłuc, bo Becksa wcześniej piłem ale nie zapamiętałem.
29 stycznia 2008
Przepis na teorię spisku po polsku
Nakręcono w Polsce kilka świetnych filmów i seriali przygodowych, sensacyjnych, kryminalnych, gansterskich - zwał jak zwał. Mam na myśli Psy, Krolla, Prowokatora, Oficera, Demony wojny wg Goi i kilka innych. Kawałek dobrego kina akcji.
Są jednak powody, dla których nie powstanie w naszym kraju film podobny do Teorii spisku czy Archiwum X. Powód jest prosty. Publiczność umarłaby ze śmiechu w połowie seansu.
Wyobraźmy sobie bowiem że Cancer Man i Deep Throat spotykają się w kompleksie schronów i archiwów wydrążonych pod masywem Śnieżki (jeden wchodzi przez obserwatorium meteo, drugi przez właz ukryty w toalecie górnej stacji kolejki na Kopę), gdzie przyglądają się wiwisekcji Obcego w towarzystwie Muldera, Kamińskiego i Macierewicza. A wokół tajna aparatura elektroniczna marki Unitra.
Ewentualnie na tapetę można wziąć paranoicznego taksówkarza Jerrego Fletchera, który na podstawie wycinków z Faktu, Super-Expressu i Naszego dziennika rekonstruuje ogólnoświatowy spisek. Sprawy się komplikują, gdy próbuje dystrybuować swój biuletyn. Poczta Polska przesyłki albo gubi, albo dostarcza pod błędne adresy. Niezależny operator pocztowy InPost odsyła list po paru tygodniach z dopiskiem na kopercie "dwie nieudane próby dostępu do skrzynki pocztowej" (zgadnijcie komu się zdarzyło). Z drugiej strony niewielkim zagrożeniem byliby dla niego antyterroryści, bo tym już nieraz zdarzyło się wywalić drzwi w nie tym mieszkaniu lub wręcz domu. O czarnych helikopterach trudno mi się wypowiedzieć, niedawno największa komercyjna stacja TV świętowała zakup pierwszego w kraju helikoptera reporterskiego, który brał już udział w mrożącej krew w żyłach akcji pościgu za zbuntowanymi zakonnicami. A przynajmniej równie mrożącej krew w żyłach akcji zaglądania im z powietrza na podwórko, gdzie (mrożące krew w żyłach) czynności wykonywał miejscowy komornik sądowy. Gdyby nasz bohater w celu ratowania świata zakradł się przed startem do samolotu rządowego (ułatwione zadanie - jest tylko jeden) i podczas lotu musiał skontaktować z kimś na ziemi, to by miał problem, bo w rodzimym samolocie prezydenckim nie ma jeszcze telefonu. O dynamicznym pościgu też można zapomnieć - w mieście korki. Przesłuchanie z podawanym dożylnie serum prawdy? Strajk lekarzy. Zagrożenie śmiertelnie groźnym wirusem? Talibowie w Klewkach.
Nie ma normalnie takiego motywu spiskowego, który by się od razu nie zamienił w swoją parodię. Większy problem mamy jednak z tym, że elity polityczne w naszym kraju też się jakiś czas temu zamieniły w swoją parodię. A jeszcze większy z tym, że to nie jest ich ostatnie słowo.
Są jednak powody, dla których nie powstanie w naszym kraju film podobny do Teorii spisku czy Archiwum X. Powód jest prosty. Publiczność umarłaby ze śmiechu w połowie seansu.
Wyobraźmy sobie bowiem że Cancer Man i Deep Throat spotykają się w kompleksie schronów i archiwów wydrążonych pod masywem Śnieżki (jeden wchodzi przez obserwatorium meteo, drugi przez właz ukryty w toalecie górnej stacji kolejki na Kopę), gdzie przyglądają się wiwisekcji Obcego w towarzystwie Muldera, Kamińskiego i Macierewicza. A wokół tajna aparatura elektroniczna marki Unitra.
Ewentualnie na tapetę można wziąć paranoicznego taksówkarza Jerrego Fletchera, który na podstawie wycinków z Faktu, Super-Expressu i Naszego dziennika rekonstruuje ogólnoświatowy spisek. Sprawy się komplikują, gdy próbuje dystrybuować swój biuletyn. Poczta Polska przesyłki albo gubi, albo dostarcza pod błędne adresy. Niezależny operator pocztowy InPost odsyła list po paru tygodniach z dopiskiem na kopercie "dwie nieudane próby dostępu do skrzynki pocztowej" (zgadnijcie komu się zdarzyło). Z drugiej strony niewielkim zagrożeniem byliby dla niego antyterroryści, bo tym już nieraz zdarzyło się wywalić drzwi w nie tym mieszkaniu lub wręcz domu. O czarnych helikopterach trudno mi się wypowiedzieć, niedawno największa komercyjna stacja TV świętowała zakup pierwszego w kraju helikoptera reporterskiego, który brał już udział w mrożącej krew w żyłach akcji pościgu za zbuntowanymi zakonnicami. A przynajmniej równie mrożącej krew w żyłach akcji zaglądania im z powietrza na podwórko, gdzie (mrożące krew w żyłach) czynności wykonywał miejscowy komornik sądowy. Gdyby nasz bohater w celu ratowania świata zakradł się przed startem do samolotu rządowego (ułatwione zadanie - jest tylko jeden) i podczas lotu musiał skontaktować z kimś na ziemi, to by miał problem, bo w rodzimym samolocie prezydenckim nie ma jeszcze telefonu. O dynamicznym pościgu też można zapomnieć - w mieście korki. Przesłuchanie z podawanym dożylnie serum prawdy? Strajk lekarzy. Zagrożenie śmiertelnie groźnym wirusem? Talibowie w Klewkach.
Nie ma normalnie takiego motywu spiskowego, który by się od razu nie zamienił w swoją parodię. Większy problem mamy jednak z tym, że elity polityczne w naszym kraju też się jakiś czas temu zamieniły w swoją parodię. A jeszcze większy z tym, że to nie jest ich ostatnie słowo.
19 stycznia 2008
Poczta Polska kontra wielkości skalarne
"GABARYT B to paczki o wymiarach:
MINIMUM - jeśli choć jeden z wymiarów przekracza długość 600 mm, szerokość 500 mm, wysokość 300 mm, [...]"
W warunkach wojny i pokoju?
MINIMUM - jeśli choć jeden z wymiarów przekracza długość 600 mm, szerokość 500 mm, wysokość 300 mm, [...]"
W warunkach wojny i pokoju?
18 stycznia 2008
Można być sprytnym i można nie być
Jest sobie taki fajny rodzaj kubków niekapków który fajnie działa, ale nawet fajny rodzaj po roku się niszczy i trzeba kupić nowy fajny egzemplarz. No i Ania telefonicznie ustaliła, że w sklepie nie-powiemy-gdzie jest ostatni egzemplarz. Ale niestety nie mogą nam odłożyć, bo polityka firmy jest taka, że wszystko ma być dostępne i nic nikomu nie wolno pod żadnym pozorem odkładać. Tak więc kubek został umieszczony nie całkiem tam gdzie trzeba, mianowicie na półkę X po stronie Y, obok artykułu Z, tak w głębi że prawie nie widać. I jak przyjedziemy, to z pewnością będziemy mogli tenże ostatni egzemplarz sobie kupić. I faktycznie.
To było wieczorem. W dzień natomiast zamówiłem jedzenie na wynos dla siebie i kolegów. Głównie pierogi, ale także jedną porcję barszczyku. No i akurat wyglądałem przez okno, gdy przyjechali dostawcy. Dwaj. Jeden wziął ostrożnie torbę z jedzeniem, drugi niósł przed sobą kubek z barszczykiem. Minutę później byli na górze, bez barszczyku. Gdzie barszczyk, zapytałem. No nie ma, odliczymy, odpowiedzieli. Ale był bo go widziałem, odparłem. No bo tego, zamruczeli. Którego? Dopytałem wnikliwie. Bo mnie winda drzwiami ścisnęła i barszczyku nie ma, wymruczał ten, którego winda ścisnęła drzwiami...
To było wieczorem. W dzień natomiast zamówiłem jedzenie na wynos dla siebie i kolegów. Głównie pierogi, ale także jedną porcję barszczyku. No i akurat wyglądałem przez okno, gdy przyjechali dostawcy. Dwaj. Jeden wziął ostrożnie torbę z jedzeniem, drugi niósł przed sobą kubek z barszczykiem. Minutę później byli na górze, bez barszczyku. Gdzie barszczyk, zapytałem. No nie ma, odliczymy, odpowiedzieli. Ale był bo go widziałem, odparłem. No bo tego, zamruczeli. Którego? Dopytałem wnikliwie. Bo mnie winda drzwiami ścisnęła i barszczyku nie ma, wymruczał ten, którego winda ścisnęła drzwiami...
08 stycznia 2008
Polskie miasta w google maps, plany miast w google maps, lista polskich miast w google maps
Na wypadek, gdyby komuś miało się to przydać, zamieszczam listę polskich miast których siatka ulic jest dostępna w google maps. Jej zrobienie zajęło mi przeszło godzinę, sama lista może szybko stracić aktualność, ale to nic. Pro publico bono.
Aleksandrów Kujawski, Andrychów, Augustów, Bełchatów, Biała Podlaska, Białystok, Bielsko-Biała, Bochnia, Bogatynia, Bolesławiec, Braniewo, Brodnica, Brzeg Dolny, Busko-Zdrój, Bydgoszcz, Bystrzyca Kłodzka, Bytom, Bytów, Chełm, Chojnice, Chorzów, Chrzanów, Ciechanów, Ciechocinek, Cieszyn, Czersk, Czerwionka-Leszczyny, Częstochowa, Człuchów, Darłowo, Dąbrowa Górnicza, Dębica, Dobczyce, Dzierżoniów, Elbląg, Ełk, Garwolin, Gdańsk, Gdynia, Giżycko, Gliwice, Głogów, Gniezno, Gogolin, Gorzów Wielkopolski, Gostynin, Góra Kalwaria, Grodzisk Mazowiecki, Grójec, Grudziądz, Gryfów Śląski, Hel, Iława, Inowrocław, Jarocin, Jastarnia, Jastrzębie-Zdrój, Jawor, Jelcz-Laskowice, Jelenia Góra, Jędrzejów, Kalisz, Kamienna Góra, Karpacz, Katowice, Kazimierz Dolny, Kędzierzyn-Koźle, Kęty, Kielce, Kłobuck, Kłodzko, Knurów, Kołobrzeg, Konin, Koronowo, Koszalin, Kościerzyna, Kraków, Krapkowice, Kraśnik, Krosno, Krotoszyn, Krynica-Zdrój, Kudowa-Zdrój, Kutno, Kwidzyń, Legionowo, Legnica, Leszno, Lębork, Lubin, Lublin, Lubliniec, Łeba, Łomża, Łowicz, Łódź, Malbork, Mielec, Mikołajki, Mikołów, Milicz, Mińsk Mazowiecki, Mława, Mogilno, Mszczonów, Mysłowice, Myszków, Nakło n/Notecią, Nowa Ruda, Nowy Dwór Mazowiecki, Nowy Sącz, Nowy Targ, Nysa, Oleśnica, Olsztyn, Oława, Opoczno, Opole, Ostrołęka, Ostrowiec Świętokrzyski, Ostróda, Ostrów Mazowiecka, Ostrów Wielkopolski, Oświęcim, Pabianice, Piaseczno, Piekary Śląskie, Piła, Pińczów, Piotrków Trybunalski, Płock, Płońsk, Polkowice, Połczyn-Zdrój, Poznań, Prudnik, Pruszcz Gdański, Pruszków, Przasnysz, Przemyśl, Puck, Puławy, Pułtusk, Rabka-Zdrój, Racibórz, Radom, Radomsko, Radzionków, Ruda Śląska, Rumia, Rybnik, Rypin, Rzeszów, Sandomierz, Siedlce, Siemianowice Śląskie, Sieradz, Sierpc, Skarżysko-Kamienna, Skierniewice, Skoczów, Słupsk, Sochaczew, Sokołów Podlaski, Solec Kujawski, Sopot, Sosnowiec, Stalowa Wola, Starachowice, Stargard Szczeciński, Starogard Gdański, Staszów, Strzegom, Strzelin, Suwałki, Szczecin, Szczyrk, Szklarska Poręba, Szydłowiec, Środa Śląska, Świdnica, Świnoujście, Tarnobrzeg, Tarnowskie Góry, Tarnów, Tczew, Tomaszów Mazowiecki, Toruń, Trzebnica, Tychy, Ustka, Ustroń, Wadowice, Wałbrzych, Warszawa, Wejherowo, Węgrów, Wisła, Władysławowo, Włocławek, Włocławek, Wodzisław Śląski, Wołomin, Wołów, Wrocław, Wyszków, Zabrze, Zakopane, Zamość, Zawiercie, Zgierz, Zgorzelec, Zielona Góra, Złotoryja, Żagań, Żary, Żory, Żyrardów, Żywiec
Aleksandrów Kujawski, Andrychów, Augustów, Bełchatów, Biała Podlaska, Białystok, Bielsko-Biała, Bochnia, Bogatynia, Bolesławiec, Braniewo, Brodnica, Brzeg Dolny, Busko-Zdrój, Bydgoszcz, Bystrzyca Kłodzka, Bytom, Bytów, Chełm, Chojnice, Chorzów, Chrzanów, Ciechanów, Ciechocinek, Cieszyn, Czersk, Czerwionka-Leszczyny, Częstochowa, Człuchów, Darłowo, Dąbrowa Górnicza, Dębica, Dobczyce, Dzierżoniów, Elbląg, Ełk, Garwolin, Gdańsk, Gdynia, Giżycko, Gliwice, Głogów, Gniezno, Gogolin, Gorzów Wielkopolski, Gostynin, Góra Kalwaria, Grodzisk Mazowiecki, Grójec, Grudziądz, Gryfów Śląski, Hel, Iława, Inowrocław, Jarocin, Jastarnia, Jastrzębie-Zdrój, Jawor, Jelcz-Laskowice, Jelenia Góra, Jędrzejów, Kalisz, Kamienna Góra, Karpacz, Katowice, Kazimierz Dolny, Kędzierzyn-Koźle, Kęty, Kielce, Kłobuck, Kłodzko, Knurów, Kołobrzeg, Konin, Koronowo, Koszalin, Kościerzyna, Kraków, Krapkowice, Kraśnik, Krosno, Krotoszyn, Krynica-Zdrój, Kudowa-Zdrój, Kutno, Kwidzyń, Legionowo, Legnica, Leszno, Lębork, Lubin, Lublin, Lubliniec, Łeba, Łomża, Łowicz, Łódź, Malbork, Mielec, Mikołajki, Mikołów, Milicz, Mińsk Mazowiecki, Mława, Mogilno, Mszczonów, Mysłowice, Myszków, Nakło n/Notecią, Nowa Ruda, Nowy Dwór Mazowiecki, Nowy Sącz, Nowy Targ, Nysa, Oleśnica, Olsztyn, Oława, Opoczno, Opole, Ostrołęka, Ostrowiec Świętokrzyski, Ostróda, Ostrów Mazowiecka, Ostrów Wielkopolski, Oświęcim, Pabianice, Piaseczno, Piekary Śląskie, Piła, Pińczów, Piotrków Trybunalski, Płock, Płońsk, Polkowice, Połczyn-Zdrój, Poznań, Prudnik, Pruszcz Gdański, Pruszków, Przasnysz, Przemyśl, Puck, Puławy, Pułtusk, Rabka-Zdrój, Racibórz, Radom, Radomsko, Radzionków, Ruda Śląska, Rumia, Rybnik, Rypin, Rzeszów, Sandomierz, Siedlce, Siemianowice Śląskie, Sieradz, Sierpc, Skarżysko-Kamienna, Skierniewice, Skoczów, Słupsk, Sochaczew, Sokołów Podlaski, Solec Kujawski, Sopot, Sosnowiec, Stalowa Wola, Starachowice, Stargard Szczeciński, Starogard Gdański, Staszów, Strzegom, Strzelin, Suwałki, Szczecin, Szczyrk, Szklarska Poręba, Szydłowiec, Środa Śląska, Świdnica, Świnoujście, Tarnobrzeg, Tarnowskie Góry, Tarnów, Tczew, Tomaszów Mazowiecki, Toruń, Trzebnica, Tychy, Ustka, Ustroń, Wadowice, Wałbrzych, Warszawa, Wejherowo, Węgrów, Wisła, Władysławowo, Włocławek, Włocławek, Wodzisław Śląski, Wołomin, Wołów, Wrocław, Wyszków, Zabrze, Zakopane, Zamość, Zawiercie, Zgierz, Zgorzelec, Zielona Góra, Złotoryja, Żagań, Żary, Żory, Żyrardów, Żywiec
Etykiety:
google maps,
maps,
miasta,
plany miast,
polskie miasta
Subskrybuj:
Posty (Atom)