30 grudnia 2007

Piwa osiedla - Harnaś

Piwo Harnaś występuje pod nazwą Harnaś, bo do Janosika przyczepiliby się posiadacze praw autorskich wiadomego serialu. Reklamowane jest przaśnymi reklamami. Naciągane górskie pochodzenie nie współgra ze sponsorowaną drużyną... Widzewa Łódź. Nawet nazwę domenową sklecono z wyraźnym wysiłkiem.

Wszystko to sprawiło, że się uprzedziłem. Harnaś nie współpracował - po nalaniu do kufla prawie nie było pianki a to, co było, szybko znikło. Zapach był niezbyt ciekawy. Tak, jak i pierwszy łyk - Harnaś był gorzki, mocno musujący i... mocno odświeżający. Aż dziw. Zdążyłem się już nastawić lekceważąco, tymczasem niespodzianka - smakowało dość dobrze do samego końca. A że z powodu urlopu wieczory są dłuższe, chętnie obaliłbym drugiego Harnasia. Gdyby był. Ale nie było. Ponieważ jednak "dość dobrze" to jakaś czwórka z minusem, Harnaś nie będzie częstym gościem w lodówce.

Wrażenia z podróży na święta. Gaz LPG w cenie od 2.19 do 2.41 za litr. Witacze na granicach miast: "witamy we Wrocławiu", "Rawicz wita", "Leszno - uwaga, wścieklizna". Hm. A same święta dobre i urlop po nich też dobry. A po sylwestrze zostało dużo zwykłego piwa, więc rubryka zostaje zawieszona na co najmniej dwa tygodnie. Zostańcie z nami!

22 grudnia 2007

Piwa osiedla - Warka

Wiecie, że Warka i Żywiec to takie miasta? I że "tyskie" to przymiotnik od Tychów? Koncerny piwowarskie wydały miliardy złotych na to, żeby nam zmienić skojarzenia i chyba się udało. Browarowi Żywieckiemu nawet bardziej, bo google mówi o piwie na pierwszym miejscu, Warka to dla wyszukiwarki wciąż jeszcze bardziej miasto.

Piwa marki Warka jakoś sam z siebie nigdy nie próbowałem. A potem poznałem moją przyszłą żonę i mój przyszły teściu zaczął mnie raczyć swoim ulubionym piwem, czyli Warką Strong. Do Stronga jeszcze wrócimy, tymczasem na tapetę trafiła Warka "standard". No i jakaś taka była, że nie do końca mnie usatysfakcjonowała. Zapach dobry, ale smak za mało wyrazisty, brakowało albo ostatniej nutki goryczki, albo jakiegoś takiego akcentu, który by zwieńczył dzieło. Nie to, że Warka jest zła. Jest prawie dobra. W większych ilościach albo w plenerze będzie całkiem dobra, ale w warunkach laboratoryjnych i w ilości marnego pół litra po prostu nie osiąga swojego potencjału.

Jak już wspomniałem w poprzedniej notce, było to drugie podejście do Warki, bo z pierwszego - seansu filmu Blade Runner - nic na temat piwa nie zapamiętałem. Tymczasem zaś życzę wszystkim czytelnikom jak najlepszych świąt Bożego Narodzenia, oby ich nazwa przekładała się na przeżywaną radość!

12 grudnia 2007

Aniamlsi i inni

Marcin ma kilka zabawek z klockami do wrzucania przez otworki. Między innymi grający garnuszek. I żółwika. Garnuszek jest dla wykształciuchów, bo klocki pasują każdy wyłącznie do swojego otworka. Żółwik jest dla cwaniaków, bo wszystkie klocki da się wepchnąć przez okrągły otworek na górze. Żółwik, jak łatwo zgadnąć, górą.


Kilka dni temu, na potrzeby Piw Osiedla, przygotowałem sobie Warkę. I włączyłem Blade Runnera Final Cut. Recenzji nie będzie, bo film jak zwykle wciągnął mnie, pochłonął, oczarował i zachwycił, smaku piwa w ogóle nie zapamiętałem. Druga Warka jest już kupiona, czeka na swoją kolej, ale tymczasem przeprowadzam rekalibrację smakowego punktu odniesienia czteropakiem Piasta. Piwa Osiedla powrócą, nie regulujcie odbiorników.



08 grudnia 2007

Piwa osiedla - Foster's

Piwo Foster's pochodzi z Australii, tak jak kangury i diabły tasmańskie. Według Wikipedii nie zdobyło popularności na antypodach. Ma brzydkie logo i dużo kosztuje (a na dodatek nie ma w sieci zdjęcia puszki). Czy warto było je kupić?

Nie było warto. Do testów siadłem z wyjątkowym smakiem na wypicie piwa. Znacie pewnie to uczucie - miły wieczór, przyjemna atmosfera, dobre jedzonko które już się ułożyło, dużo wolnego czasu i uczucie lekkiego pragnienia. Cóż może być w takiej sytuacji lepszego od piwa? Cóż - to zależy, od jakiego piwa. Foster's miał szansę błysnąć, tymczasem okazał się zaledwie poprawny. Smakował zbyt ostro i zbyt gorzko, przy czym goryczka była jakaś taka mało piwna, pozostawiając cierpki posmak. Zapewne z tego ostatniego powodu każdy następny łyk smakował mi coraz mniej i dno kufla przywitałem z radością. Niniejszym piwom z Australii chwilowo dziękujemy.

Unikaty. Rys indywidualności dziecięcych kolekcji czy rezultat socrealistycznej gospodarki niedoborów? Jedno i drugie. Albowiem z etykietami było kiedyś tak, że nawet, gdy nie były etykietami zastępczymi, to i tak zdarzały się wśród nich usterki. Na przykład była sobie etykieta z żółto-czerwonym tłem i czarnymi napisami. I nagle zabrakło czerwonej farby a do żółtej wpadło trochę niebieskiej i wyszła zielonkawa. Albo żółta i czerwona były, ale zabrakło czarnej. Czy takie wydarzenia losowe miałyby przeszkodzić w naklejeniu etykiet na butelki? A skąd! Przecież klient i tak wie, jak etykieta powinna wyglądać i co jest na niej zazwyczaj napisane. Oczywiście opisane usterki były dość niepowtarzalne, co zwiększało wartość kolekcjonerską tak obdarzonej etykiety. W przypadku niektórych browarów - przypominam sobie ten w Sobótce - każdy wzór podstawowy obfitował w bardzo liczne unikaty, niemniej prawdziwą wartość miały etykiety z usterkami występującymi rzadko (np. etykieta Żywca złożona wyłącznie z dookólnego ornamentu).

W przypadku początkujących kolekcji rozróżniało się jeszcze różne wersje etykiet uniwersalnych czyli takich, na których objętość butelki i zawartość alkoholu były dodrukowywane lub wręcz nabijane pieczątkami. Gdy kolekcja rosła i nie trzeba już było sztucznie nadmuchiwać jej rozmiarów, tego typu unikaty były zazwyczaj eliminowane metodą wyboru egzemplarza najlepszego jakościowego.

07 grudnia 2007

Piwa osiedla - Heineken

Gdy mowa o piwie zagranicznym, automatycznie na myśl przychodzi mi Heineken. Być może dlatego, że jest powszechnie dostępny, w sklepach i lokalach. Może dlatego, że w zamierzchłych czasach, gdy koledzy kolekcjonowali puszki po piwie, Heineken często się w tych kolekcjach pojawiał. A może z zupełnie innego powodu. Markę cenię za to, że nie atakuje przestrzeni publicznej tak natrętnie, jak konkurencja, lecz promuje się imprezami w rodzaju Open'er festival.

Omawiane piwo zostało poddane standardowemu testowi - wieczór, komputer, zmrożony kufel. I co tu dużo mówić, smakowało od początku do końca. Na aromat nie zdążyłem zwrócić uwagi. Smak bardzo dobry. Bardzo bliski moim preferencjom smakowym, których przedstawicielem jest Ulubione Piwo. Niniejszym Heinekena uznaję za Najlepsze Dotychczas Testowane Piwo Zagraniczne, w skrócie NDTPZ.

Już w następnym odcinku dowiecie się, co to jest unikatowa etykieta. Dziś nie będzie błyskotliwych refleksji, zamiast snuć rozważania na przypadkowy temat przyjrzę się piwnotestowej konkurencji, na przykład tej tutaj, która to konkurencja niekoniecznie ogranicza się do piw ze swojego osiedla.

02 grudnia 2007

Piwa osiedla - John Smith's Extra Smooth

Tak na codzień to pijam piwa jasne pełne sporządzane z odmian jarych jęczmienia dwurzędowego. Czyli lager. Szpan, co? Książeczka o piwie wykazuje swą przydatność. Aby jednak nie zamykać się na doświadczenia innych narodów, tym razem postanowiłem poddać ocenie piwo odmiany ale (warzone z nadmorskich odmian jęczmienia, etc.) - John Smith's Extra Smooth.

Piwo to jest ciemne, aromatyczne i ma piankę tak grubą i mocną, że można by na niej wybudować domek dla much (dlaczego dla much? wylejcie piwo na chodnik i zobaczcie, kto pierwszy przyleci się napruć). Smakuje trochę jak dym z ogniska, trochę jak dębowa deska, trochę jak piwo a wrażenie przy spożyciu jest takie, jakby płyn unikał kontaktu ze ściankami przełyku. Trudno mi tu się odnieść do innych ale, bo z wypitych kojarzę raptem tylko Guinessa i to już dość dawno. Było na swój sposób dobre. Nie jestem entuzjastą ani smakoszem. Lager rządzi.

Pytanie zatem, skąd pomysł kupna? Z ciekawości. Puszka była kilka centymetrów wyższa od normalnej i było na niej napisane "gadget indside". To zasadniczo wystarczyło, aby piwo trafiło do koszyka, mimo morderczej ceny 5 zł za sztukę. Cóż, blog wymaga poświęceń. W każdym razie w puszce coś stukało. Po otwarciu nie wypadło. Po rozpruciu puszki kombinerkami wypadło - była to plastikowa kulka z tulejką w środku. Cokolwiek dziwna a już na pewno nieznanego zastosowania. Szybki research wykazał, że gadget to taka wkładka z gazowym ładunkiem w środku, który po spadku ciśnienia (czyli po otwarciu puszki) zamienia się w strumień dwutlenku węgla, który to z kolei prowokuje powstanie grubej i mocnej pianki. Pomysłowe, trzeba przyznać. Być może koneserom robi wielką różnicę. Mi nie bardzo. Raczej do John Smith's Extra Smooth nie powrócę, ale smak zapamiętam. A jeszcze bardziej schowanego w środku gadgeta.

Następna recenzja za kilka dni, bo drapie mnie w gardle.