Dawno dawno temu, gdy Internet był tylko za granicą i można się było z nim połączyć dzwoniąc np. do Szwecji albo USA, zamawiając oczywiście rozmowę międzynarodową z kilkugodzinnym wyprzedzeniem, jedynie też i pod warunkiem, że udało się przekonać telefonistkę, by łączyła połączenie gdy usłyszy po drugiej stronie piszczenie a nie drugiego człowieka, co nie było łatwe, bo telefonistka miała obowiązek zapowiedzenia rozmówcy, wtedy właśnie oprogramowanie było dobrem rzadkim i trudno dostępnym. Świadomość, że program jest czymś, za co się płaci, a już w szczególności płaci się twórcy a nie handlarzowi na giełdzie komputerowej, miała niespiesznie zawitać w te rejony jakąś dekadę później.
W tamtych czasach wielkość programu przeliczana była na dyskietki. Np. Windows 3.1 zajmował ich dziesięć. Word i Excel (wówczas jeszcze osobno) jakieś drugie tyle. Więc jeśli ktoś miał komputer i świadomość, że dyski twarde czasem się psują, to trzymał na dyskietkach i wersje instalacyjne programów i kopie bezpieczeństwa swoich danych. A jeśli nie miał, to musiał liczyć na znajomych, którzy mieli. Albo na handlarzy, którzy Windowsa i Worda mieli zawsze, ale już rzadsze pozycje niekoniecznie.
Potem pojawiły się nagrywarki CD. Potem pojawiły się i nagrywarki DVD, ale wolumen składowanych danych wzrósł proporcjonalnie, więc nic się nie zmieniło. Za rok będzie Blu-Ray i też się niewiele zmieni. To znaczy nie zmieni zachowanie ludzi trzymających kiedyś kilka pudeł dyskietek i co jakiś czas sprawdzających, które z nich przestały się czytać (dygresja: nośnik o przypadkowym dostępie to dla dyskietki nad wyraz trafna nazwa), co to na swoją pierwszą płytę CD-R skopiowali wszystkie posiadane dyskietki. A potem nagrywali wszystko, co wpadło w ręce, a że akurat wtedy splot okoliczności, tzn. wydajność procesorów, objętość nośników, digitalizacja dystrybucji wideo i początki sieci Peer to Peer - tak więc akurat splot ten zaistniał w tym samym czasie i miejscu, tak więc nagrywało się głównie filmy. A ponieważ płyty CD-R staniały prędziutko z 75 zł do pojedynczej złotóweczki, regały wielu domów szybko zapełniły się setkami pracowicie kopiowanych płyt.
Nośniki DVD-R nie uratowały sytuacji. Niektórzy przekopiowali swoje kolekcje zyskując trochę miejsca na niewielki okres czasu. Inni przytomnie zauważyli, że warte obejrzenia filmy nagrane na CD kilka lat wcześniej, pojawiły się w obiegu z wysoką rozdzielczością i dźwiękiem przestrzennym. A jednocześnie ściągnięcie jednego filmu na domowym (stałym!) łączu internetowym nie trwało tygodnia tylko dwa dni. Potem jedną noc. Teraz dwie godziny. Wkrótce pewnie w ogóle nie trzeba będzie ściągać całości, bo z sieci P2P będzie można oglądać wszystko strumieniowo, dzieląc się z innym zaledwie ułamkiem całości.
O czym to ja. Ach, że starzy ludzie wszystko nagrywają. Patrzą potem na półkę i cieszą się, że całą ulubioną rozrywkę mają pod ręką a i w razie reinstalacji systemu całe potrzebne oprogramowanie czeka. A potem okazuje się, że jak po kilku latach kupują nowy komputer, to całe to zgromadzone oprogramowanie jest już stare a tak w ogóle to szybciej jest ściągnąć aktualne wersje, niż przekopywać płytki w poszukiwaniu starych. I niekoniecznie mowa o piratach, bo opensource starzeje się nawet szybciej.
Takie to refleksje snułem sobie podczas dzisiejszego przesiewania płyt. Do kosza poleciała setka. Zostało jakieś dwadzieścia. Podobne akcje miały już miejsce w przeszłości. Nie raz i nie dwa.
Powiadają, że w roku 2007 ludzkość wyprodukowała jakieś 281 eksabajtów danych. Wychodzi po jakieś 45GB na łebka*. Ciekawe, jaki procent tego został zrzucony na płytkę, odłożony na półkę i poleci do kosza za półtora roku...
Składujecie? Wyrzucacie? Przestaliście? A może nigdy nie zaczęliście?
ad *) jak informują logi domowego routera, rodzinny przydział za cały 2007 przerobiliśmy w samym tylko październiku, youtube latoś obrodził onej jesieni...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Mam na imię Marcin i jestem syfilitykiem. Filatelistą. Tego, no, zbieram.
A dokładniej -- zbierałem. Miałem kilkaset płyt z oprogramowaniem, prawie tysiąc płytek z filmami.
Teraz całe moje oprogramowanie mieści się na połowie dvd (razem z grami, które jest mi szkoda wyrzucić, ale kiedyś się wezmę ;) ).
Filmów pirackich mam z kilkadziesiąt. Staram się to sukcesywnie wymieniać na DVD. W sumie jeśli nie chcę wydać 20-30zł na jakiś tytuł, to oznacza, że nie jest on wart, żeby go trzymać, nespa?
I na zakończenie bajka z morałem do wyciągnięcia. Postanowiłem ostatnio zagrać sobie w Command & Conquer (to stare). Wyciągnąłem płytkę, przekopiowałem, pobawiłem się substem i paroma innymi zabawkami, nic nie ruszyło. Poszukałem na allegro, ebay-u. Nie było. Po parunastu godzinach odkryłem, że tytuł (2 CD) jest dostępny za darmo do pobrania ze strony producenta.
Prześlij komentarz