Byłem dziś rano we wrocławskim Aquaparku. Tłoku nie było, tak samo zresztą, jak w dniu otwarcia - wysokie ceny za wstęp robią swoje. Oczekiwania miałem spore, zdążyły urosnąć przez te wszystkie lata czekania. Ale i tak rozczarowań było trochę więcej, niżbym się spodziewał.
O wysokich cenach już pisałem. Wiele aquaparków w bogatszych krajach za zachodnią granicą ceni się niżej. Drogi jest wstęp, sauny płatne są całkiem osobno a jeśli komuś zdarzy się przekroczyć wykupiony czas pobytu o choćby minutę, nie zapłaci za minutę, tylko za cały kwadrans (zaokrąglając w górę). Nie ma to żadnego uzasadnienia poza chciwością właściciela/operatora/miasta. Ciekawe, co zrobi obsługa, jeśli zrobi się kolejka do wyjścia i czas zostanie przekroczony podczas stania w ogonku.
Szafki w szatniach są wąziutkie, poustawiane ciasno i nie ma przy nich żadnej ławeczki. Niezbyt to wygodne. Chip zamyka dowolnie wybraną szafkę, czytnik na ścianie przypomina numer zamkniętej szafki. Czytnik na hali basenowej też przypomina... numer zamkniętej szafki, natomiast czas pobytu trzeba sobie zapamiętać. Żenua. Z suszarek akurat nie muszę korzystać, ale nie mają dmuchawek z rurą i uchwytem tylko są przymocowane do ściany, można co najwyżej przesunąć cały agregat w górę lub w dół.
Zwiedzanie rozpocząłem od głównego basenu - akurat włączono fale. Bujają fajnie, ale obsługa cały czas gwiżdże żeby się nie zbliżać do ścian, słusznie zresztą, bo niezbyt gładka imitacja skały mogłaby zdrowo obetrzeć. Rodzi się jednak pytanie o sens takiego rozwiązania, skoro granice bezpieczeństwa zmniejszają pojemność kołysanego basenu z grubsza o połowę. W Wiśle fale są jeszcze większe, ale ściany wykafelkowano, dzięki czemu kontakt z nimi jest niegroźny. Niecka basenu jest niewielka, dodatkowo wizualnie zmniejszają ją wysokie ściany. Bardzo przyjemny jest za to piaskowiec pod nogami, chodzi się po nim o wiele przyjemniej niż po glazurze.
W pobliżu basenu jest sztuczna rzeka. Przez lata mówiło się o niej "rwąca rzeka" tudzież "górska rzeka" - oficjalna nazwa to jednak "leniwa rzeka". Cóż, leniwa czy rwąca, jest przede wszystkim płytka! Tak do pół uda. Pływanie jest średnio fajne, gdy mogę w niej siąść. Owszem, napędzana turbinkami woda mnie nawet przesuwała, ale cały czas szorowałem tyłkiem o dno. Nie mogę więc powiedzieć, żeby było w niej szczególnie fajnie. Sposoba się dzieciom, dopóki nie urosną.
Niewątpliwą atrakcją, zwłaszcza zimą, jest basen zewnętrzny - przepływa się do niego ze środka przez podwójną zasłonę z pasków pleksi. Poza halę wyprowadzono także fragment leniwej rzeki. Woda jest ciepła, powietrze zimne, wszystko spowijają kłęby pary, w basenie zewnętrznym są bąbelki, turbinki, sikawki, no a jak wiatr zawieje mocniej, to rozwiewa na moment mgłę i można zobaczyć ratownika - ubranego w polary, kurtkę, czapkę i marznącego na swoim posterunku. Służba nie drużba. A basen zewnętrzny świetny. Z pewnych względów nie zwiedzałem otaczających basen terenów zielonych.
Do pomniejszych atrakcji wewnątrz należą jeszcze małe zjeżdżalnie dla dzieci, brodzik, armatki wodne i takie tam. Uwaga starszych skupia się jednak przede wszystkim na dużych zjeżdżalniach.
Zjeżdżalnia ze skocznią, małyszówka, była niestety nieczynna - jakiś majster wymieniał szybę osłaniającą zeskok, wody nie było, megakiszka. Szkoda, bo bardzo chciałem spróbować. Przy kasach zero informacji, że jakaś atrakcja jest niedostępna.
Zjeżdżalnia żółta, maksymalnie szybka, też była przez większość czasu zamknięta, ale pod koniec pobytu obsługa zadecydowała o jej włączeniu. Zjechałem pierwszy i było to porażające przeżycie. Jazda trwa kilka sekund, spadek i przyspieszenie zapierają dech, bryzgi wody spod nóg nie pozwalają otworzyć oczu a moment później następuje uderzenie w wodę. Ten, kto nazwał tę zjeżdżalnię "lewatywą", wiedział co mówi - slipy zwijają się w stringi. Chwilę po mnie zjechał kolega i okazało się, że zjeżdżalnia ma usterkę - cały czas pokazuje na górze zielone światło, co w przypadku tej atrakcji grozi kalectwem. Zjeżdżalnię wyłączono i tyleśmy ją widzieli.
Zjeżdżalnia niebieska nazywa się chyba czarna dziura i nazwa pochodzi od tego, że niektóre odcinki są zrobione z nieprzejrzystej rury i jedzie się przez nie w ciemności. Poza tym zjeżdżalnia jest zupełnie przeciętna i krótsza od pozostałych.
Z samej góry można za to zjechać pontonem szeroką zjeżdżalnią pomarańczową. Oczywiście ponton - rozmiarów opony od traktora - trzeba tam sobie najpierw wtargać po schodach. Zjazd nie jest może bardzo szybki, ale dzięki temu zjeżdżalnia nie ma sygnalizacji i nie trzeba zachowywać dużych odstępów między zjeżdżającymi. Mam na koncie pościg za uciekniętym z platformy startowej pontonem, za którym rzuciłem się szczupakiem, dogoniłem, dosiadłem i nie dałem się podczas dosiadania zrzucić na zakrętach. Było super. Są też pontony dwuosobowe, prędkość bez zmian, za to łatwiej się w nich nie obrócić tyłem do kierunku jazdy.
I to by było na tyle. Korzystanie z atrakcji było dość płynne, bo ludzi było mało - stanie w kolejkach na pewno obniżyłoby przyjemność. Spośród aquaparków, w których byłem, numer jeden to nadal Tropikana w hotelu Gołębiewski w Wiśle, gdzie przebojem jest zjeżdżalnia-lejek a sauny i łaźnie są w cenie wejściówki. Może będę miał okazję odwiedzić niedługo Poprad, to porównam.
Póki co z rodziną nadal będę jeździł do Oleśnicy, dokąd z Psiego Pola mam raptem 10 km dalej. Tam za 2h we wtorkowy poranek zapłaciłbym 10.50 a nie 29 zł a wraz z żoną i małym dzieckiem w weekend zapłacimy za dwie godziny 32 a nie 64 zł. Dodajmy, że w tym ostatnim przypadku za minutę opóźnienia dopłacimy za dwie osoby 53 grosze a nie 10 złotych!
Podsumowując - na pewno raz na rok pójdę sobie pozjeżdżać, ale stałym bywalcem nie zostanę. Ładnie, estetycznie, ale jak na mój gust przynajmniej 30% za drogo.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz