Piwo Harnaś występuje pod nazwą Harnaś, bo do Janosika przyczepiliby się posiadacze praw autorskich wiadomego serialu. Reklamowane jest przaśnymi reklamami. Naciągane górskie pochodzenie nie współgra ze sponsorowaną drużyną... Widzewa Łódź. Nawet nazwę domenową sklecono z wyraźnym wysiłkiem.
Wszystko to sprawiło, że się uprzedziłem. Harnaś nie współpracował - po nalaniu do kufla prawie nie było pianki a to, co było, szybko znikło. Zapach był niezbyt ciekawy. Tak, jak i pierwszy łyk - Harnaś był gorzki, mocno musujący i... mocno odświeżający. Aż dziw. Zdążyłem się już nastawić lekceważąco, tymczasem niespodzianka - smakowało dość dobrze do samego końca. A że z powodu urlopu wieczory są dłuższe, chętnie obaliłbym drugiego Harnasia. Gdyby był. Ale nie było. Ponieważ jednak "dość dobrze" to jakaś czwórka z minusem, Harnaś nie będzie częstym gościem w lodówce.
Wrażenia z podróży na święta. Gaz LPG w cenie od 2.19 do 2.41 za litr. Witacze na granicach miast: "witamy we Wrocławiu", "Rawicz wita", "Leszno - uwaga, wścieklizna". Hm. A same święta dobre i urlop po nich też dobry. A po sylwestrze zostało dużo zwykłego piwa, więc rubryka zostaje zawieszona na co najmniej dwa tygodnie. Zostańcie z nami!
30 grudnia 2007
22 grudnia 2007
Piwa osiedla - Warka
Wiecie, że Warka i Żywiec to takie miasta? I że "tyskie" to przymiotnik od Tychów? Koncerny piwowarskie wydały miliardy złotych na to, żeby nam zmienić skojarzenia i chyba się udało. Browarowi Żywieckiemu nawet bardziej, bo google mówi o piwie na pierwszym miejscu, Warka to dla wyszukiwarki wciąż jeszcze bardziej miasto.
Piwa marki Warka jakoś sam z siebie nigdy nie próbowałem. A potem poznałem moją przyszłą żonę i mój przyszły teściu zaczął mnie raczyć swoim ulubionym piwem, czyli Warką Strong. Do Stronga jeszcze wrócimy, tymczasem na tapetę trafiła Warka "standard". No i jakaś taka była, że nie do końca mnie usatysfakcjonowała. Zapach dobry, ale smak za mało wyrazisty, brakowało albo ostatniej nutki goryczki, albo jakiegoś takiego akcentu, który by zwieńczył dzieło. Nie to, że Warka jest zła. Jest prawie dobra. W większych ilościach albo w plenerze będzie całkiem dobra, ale w warunkach laboratoryjnych i w ilości marnego pół litra po prostu nie osiąga swojego potencjału.
Jak już wspomniałem w poprzedniej notce, było to drugie podejście do Warki, bo z pierwszego - seansu filmu Blade Runner - nic na temat piwa nie zapamiętałem. Tymczasem zaś życzę wszystkim czytelnikom jak najlepszych świąt Bożego Narodzenia, oby ich nazwa przekładała się na przeżywaną radość!
Piwa marki Warka jakoś sam z siebie nigdy nie próbowałem. A potem poznałem moją przyszłą żonę i mój przyszły teściu zaczął mnie raczyć swoim ulubionym piwem, czyli Warką Strong. Do Stronga jeszcze wrócimy, tymczasem na tapetę trafiła Warka "standard". No i jakaś taka była, że nie do końca mnie usatysfakcjonowała. Zapach dobry, ale smak za mało wyrazisty, brakowało albo ostatniej nutki goryczki, albo jakiegoś takiego akcentu, który by zwieńczył dzieło. Nie to, że Warka jest zła. Jest prawie dobra. W większych ilościach albo w plenerze będzie całkiem dobra, ale w warunkach laboratoryjnych i w ilości marnego pół litra po prostu nie osiąga swojego potencjału.
Jak już wspomniałem w poprzedniej notce, było to drugie podejście do Warki, bo z pierwszego - seansu filmu Blade Runner - nic na temat piwa nie zapamiętałem. Tymczasem zaś życzę wszystkim czytelnikom jak najlepszych świąt Bożego Narodzenia, oby ich nazwa przekładała się na przeżywaną radość!
12 grudnia 2007
Aniamlsi i inni
Marcin ma kilka zabawek z klockami do wrzucania przez otworki. Między innymi grający garnuszek. I żółwika. Garnuszek jest dla wykształciuchów, bo klocki pasują każdy wyłącznie do swojego otworka. Żółwik jest dla cwaniaków, bo wszystkie klocki da się wepchnąć przez okrągły otworek na górze. Żółwik, jak łatwo zgadnąć, górą.
Kilka dni temu, na potrzeby Piw Osiedla, przygotowałem sobie Warkę. I włączyłem Blade Runnera Final Cut. Recenzji nie będzie, bo film jak zwykle wciągnął mnie, pochłonął, oczarował i zachwycił, smaku piwa w ogóle nie zapamiętałem. Druga Warka jest już kupiona, czeka na swoją kolej, ale tymczasem przeprowadzam rekalibrację smakowego punktu odniesienia czteropakiem Piasta. Piwa Osiedla powrócą, nie regulujcie odbiorników.
Kilka dni temu, na potrzeby Piw Osiedla, przygotowałem sobie Warkę. I włączyłem Blade Runnera Final Cut. Recenzji nie będzie, bo film jak zwykle wciągnął mnie, pochłonął, oczarował i zachwycił, smaku piwa w ogóle nie zapamiętałem. Druga Warka jest już kupiona, czeka na swoją kolej, ale tymczasem przeprowadzam rekalibrację smakowego punktu odniesienia czteropakiem Piasta. Piwa Osiedla powrócą, nie regulujcie odbiorników.
08 grudnia 2007
Piwa osiedla - Foster's
Piwo Foster's pochodzi z Australii, tak jak kangury i diabły tasmańskie. Według Wikipedii nie zdobyło popularności na antypodach. Ma brzydkie logo i dużo kosztuje (a na dodatek nie ma w sieci zdjęcia puszki). Czy warto było je kupić?
Nie było warto. Do testów siadłem z wyjątkowym smakiem na wypicie piwa. Znacie pewnie to uczucie - miły wieczór, przyjemna atmosfera, dobre jedzonko które już się ułożyło, dużo wolnego czasu i uczucie lekkiego pragnienia. Cóż może być w takiej sytuacji lepszego od piwa? Cóż - to zależy, od jakiego piwa. Foster's miał szansę błysnąć, tymczasem okazał się zaledwie poprawny. Smakował zbyt ostro i zbyt gorzko, przy czym goryczka była jakaś taka mało piwna, pozostawiając cierpki posmak. Zapewne z tego ostatniego powodu każdy następny łyk smakował mi coraz mniej i dno kufla przywitałem z radością. Niniejszym piwom z Australii chwilowo dziękujemy.
Unikaty. Rys indywidualności dziecięcych kolekcji czy rezultat socrealistycznej gospodarki niedoborów? Jedno i drugie. Albowiem z etykietami było kiedyś tak, że nawet, gdy nie były etykietami zastępczymi, to i tak zdarzały się wśród nich usterki. Na przykład była sobie etykieta z żółto-czerwonym tłem i czarnymi napisami. I nagle zabrakło czerwonej farby a do żółtej wpadło trochę niebieskiej i wyszła zielonkawa. Albo żółta i czerwona były, ale zabrakło czarnej. Czy takie wydarzenia losowe miałyby przeszkodzić w naklejeniu etykiet na butelki? A skąd! Przecież klient i tak wie, jak etykieta powinna wyglądać i co jest na niej zazwyczaj napisane. Oczywiście opisane usterki były dość niepowtarzalne, co zwiększało wartość kolekcjonerską tak obdarzonej etykiety. W przypadku niektórych browarów - przypominam sobie ten w Sobótce - każdy wzór podstawowy obfitował w bardzo liczne unikaty, niemniej prawdziwą wartość miały etykiety z usterkami występującymi rzadko (np. etykieta Żywca złożona wyłącznie z dookólnego ornamentu).
W przypadku początkujących kolekcji rozróżniało się jeszcze różne wersje etykiet uniwersalnych czyli takich, na których objętość butelki i zawartość alkoholu były dodrukowywane lub wręcz nabijane pieczątkami. Gdy kolekcja rosła i nie trzeba już było sztucznie nadmuchiwać jej rozmiarów, tego typu unikaty były zazwyczaj eliminowane metodą wyboru egzemplarza najlepszego jakościowego.
Nie było warto. Do testów siadłem z wyjątkowym smakiem na wypicie piwa. Znacie pewnie to uczucie - miły wieczór, przyjemna atmosfera, dobre jedzonko które już się ułożyło, dużo wolnego czasu i uczucie lekkiego pragnienia. Cóż może być w takiej sytuacji lepszego od piwa? Cóż - to zależy, od jakiego piwa. Foster's miał szansę błysnąć, tymczasem okazał się zaledwie poprawny. Smakował zbyt ostro i zbyt gorzko, przy czym goryczka była jakaś taka mało piwna, pozostawiając cierpki posmak. Zapewne z tego ostatniego powodu każdy następny łyk smakował mi coraz mniej i dno kufla przywitałem z radością. Niniejszym piwom z Australii chwilowo dziękujemy.
Unikaty. Rys indywidualności dziecięcych kolekcji czy rezultat socrealistycznej gospodarki niedoborów? Jedno i drugie. Albowiem z etykietami było kiedyś tak, że nawet, gdy nie były etykietami zastępczymi, to i tak zdarzały się wśród nich usterki. Na przykład była sobie etykieta z żółto-czerwonym tłem i czarnymi napisami. I nagle zabrakło czerwonej farby a do żółtej wpadło trochę niebieskiej i wyszła zielonkawa. Albo żółta i czerwona były, ale zabrakło czarnej. Czy takie wydarzenia losowe miałyby przeszkodzić w naklejeniu etykiet na butelki? A skąd! Przecież klient i tak wie, jak etykieta powinna wyglądać i co jest na niej zazwyczaj napisane. Oczywiście opisane usterki były dość niepowtarzalne, co zwiększało wartość kolekcjonerską tak obdarzonej etykiety. W przypadku niektórych browarów - przypominam sobie ten w Sobótce - każdy wzór podstawowy obfitował w bardzo liczne unikaty, niemniej prawdziwą wartość miały etykiety z usterkami występującymi rzadko (np. etykieta Żywca złożona wyłącznie z dookólnego ornamentu).
W przypadku początkujących kolekcji rozróżniało się jeszcze różne wersje etykiet uniwersalnych czyli takich, na których objętość butelki i zawartość alkoholu były dodrukowywane lub wręcz nabijane pieczątkami. Gdy kolekcja rosła i nie trzeba już było sztucznie nadmuchiwać jej rozmiarów, tego typu unikaty były zazwyczaj eliminowane metodą wyboru egzemplarza najlepszego jakościowego.
07 grudnia 2007
Piwa osiedla - Heineken
Gdy mowa o piwie zagranicznym, automatycznie na myśl przychodzi mi Heineken. Być może dlatego, że jest powszechnie dostępny, w sklepach i lokalach. Może dlatego, że w zamierzchłych czasach, gdy koledzy kolekcjonowali puszki po piwie, Heineken często się w tych kolekcjach pojawiał. A może z zupełnie innego powodu. Markę cenię za to, że nie atakuje przestrzeni publicznej tak natrętnie, jak konkurencja, lecz promuje się imprezami w rodzaju Open'er festival.
Omawiane piwo zostało poddane standardowemu testowi - wieczór, komputer, zmrożony kufel. I co tu dużo mówić, smakowało od początku do końca. Na aromat nie zdążyłem zwrócić uwagi. Smak bardzo dobry. Bardzo bliski moim preferencjom smakowym, których przedstawicielem jest Ulubione Piwo. Niniejszym Heinekena uznaję za Najlepsze Dotychczas Testowane Piwo Zagraniczne, w skrócie NDTPZ.
Już w następnym odcinku dowiecie się, co to jest unikatowa etykieta. Dziś nie będzie błyskotliwych refleksji, zamiast snuć rozważania na przypadkowy temat przyjrzę się piwnotestowej konkurencji, na przykład tej tutaj, która to konkurencja niekoniecznie ogranicza się do piw ze swojego osiedla.
Omawiane piwo zostało poddane standardowemu testowi - wieczór, komputer, zmrożony kufel. I co tu dużo mówić, smakowało od początku do końca. Na aromat nie zdążyłem zwrócić uwagi. Smak bardzo dobry. Bardzo bliski moim preferencjom smakowym, których przedstawicielem jest Ulubione Piwo. Niniejszym Heinekena uznaję za Najlepsze Dotychczas Testowane Piwo Zagraniczne, w skrócie NDTPZ.
Już w następnym odcinku dowiecie się, co to jest unikatowa etykieta. Dziś nie będzie błyskotliwych refleksji, zamiast snuć rozważania na przypadkowy temat przyjrzę się piwnotestowej konkurencji, na przykład tej tutaj, która to konkurencja niekoniecznie ogranicza się do piw ze swojego osiedla.
02 grudnia 2007
Piwa osiedla - John Smith's Extra Smooth
Tak na codzień to pijam piwa jasne pełne sporządzane z odmian jarych jęczmienia dwurzędowego. Czyli lager. Szpan, co? Książeczka o piwie wykazuje swą przydatność. Aby jednak nie zamykać się na doświadczenia innych narodów, tym razem postanowiłem poddać ocenie piwo odmiany ale (warzone z nadmorskich odmian jęczmienia, etc.) - John Smith's Extra Smooth.
Piwo to jest ciemne, aromatyczne i ma piankę tak grubą i mocną, że można by na niej wybudować domek dla much (dlaczego dla much? wylejcie piwo na chodnik i zobaczcie, kto pierwszy przyleci się napruć). Smakuje trochę jak dym z ogniska, trochę jak dębowa deska, trochę jak piwo a wrażenie przy spożyciu jest takie, jakby płyn unikał kontaktu ze ściankami przełyku. Trudno mi tu się odnieść do innych ale, bo z wypitych kojarzę raptem tylko Guinessa i to już dość dawno. Było na swój sposób dobre. Nie jestem entuzjastą ani smakoszem. Lager rządzi.
Pytanie zatem, skąd pomysł kupna? Z ciekawości. Puszka była kilka centymetrów wyższa od normalnej i było na niej napisane "gadget indside". To zasadniczo wystarczyło, aby piwo trafiło do koszyka, mimo morderczej ceny 5 zł za sztukę. Cóż, blog wymaga poświęceń. W każdym razie w puszce coś stukało. Po otwarciu nie wypadło. Po rozpruciu puszki kombinerkami wypadło - była to plastikowa kulka z tulejką w środku. Cokolwiek dziwna a już na pewno nieznanego zastosowania. Szybki research wykazał, że gadget to taka wkładka z gazowym ładunkiem w środku, który po spadku ciśnienia (czyli po otwarciu puszki) zamienia się w strumień dwutlenku węgla, który to z kolei prowokuje powstanie grubej i mocnej pianki. Pomysłowe, trzeba przyznać. Być może koneserom robi wielką różnicę. Mi nie bardzo. Raczej do John Smith's Extra Smooth nie powrócę, ale smak zapamiętam. A jeszcze bardziej schowanego w środku gadgeta.
Następna recenzja za kilka dni, bo drapie mnie w gardle.
Piwo to jest ciemne, aromatyczne i ma piankę tak grubą i mocną, że można by na niej wybudować domek dla much (dlaczego dla much? wylejcie piwo na chodnik i zobaczcie, kto pierwszy przyleci się napruć). Smakuje trochę jak dym z ogniska, trochę jak dębowa deska, trochę jak piwo a wrażenie przy spożyciu jest takie, jakby płyn unikał kontaktu ze ściankami przełyku. Trudno mi tu się odnieść do innych ale, bo z wypitych kojarzę raptem tylko Guinessa i to już dość dawno. Było na swój sposób dobre. Nie jestem entuzjastą ani smakoszem. Lager rządzi.
Pytanie zatem, skąd pomysł kupna? Z ciekawości. Puszka była kilka centymetrów wyższa od normalnej i było na niej napisane "gadget indside". To zasadniczo wystarczyło, aby piwo trafiło do koszyka, mimo morderczej ceny 5 zł za sztukę. Cóż, blog wymaga poświęceń. W każdym razie w puszce coś stukało. Po otwarciu nie wypadło. Po rozpruciu puszki kombinerkami wypadło - była to plastikowa kulka z tulejką w środku. Cokolwiek dziwna a już na pewno nieznanego zastosowania. Szybki research wykazał, że gadget to taka wkładka z gazowym ładunkiem w środku, który po spadku ciśnienia (czyli po otwarciu puszki) zamienia się w strumień dwutlenku węgla, który to z kolei prowokuje powstanie grubej i mocnej pianki. Pomysłowe, trzeba przyznać. Być może koneserom robi wielką różnicę. Mi nie bardzo. Raczej do John Smith's Extra Smooth nie powrócę, ale smak zapamiętam. A jeszcze bardziej schowanego w środku gadgeta.
Następna recenzja za kilka dni, bo drapie mnie w gardle.
30 listopada 2007
Piwa osiedla - Beck's
Do piwa Beck's podszedłem bez żadnych uprzedzeń. Ani marka mi się nie kojarzyła, ani nie pamiętam, żebym gdzieś widział w knajpie, nie mówiąc o piciu - słowem nic poza faktem, że z całą pewnością miałem etykiety tej firmy w swojej dziecięcej kolekcji.
Beck's ma smak gorzki, cierpki i zdecydowany. Oraz bardzo smakowity, kuszący aromat. I, jak wspominałem, gorzki, mocny smak, za którym nie przepadam. A tu niespodzianka - może ze względu na zapach a może z innego względu, wyjątkowo mi smakowało. Nie wydaje mi się, żebym zaczął kupować to piwo, ale miłe wrażenie zostanie zapamiętane.
Po lewej stronie widzicie etykietę zastępczą, bo producent nie raczył udostępnić żadnego zdjęcia Beck'sa w puszce, a już tym bardziej na białym tle. Z kolei Google Images zapytany o "Becks" zwraca przede wszystkim szereg zdjęć Davida i Victorii Beckhamów. Takie czasy.
Kolekcję etykiet można było powiększać nie tylko poprzez odklejanie ich z butelek przyniesionych ze sklepu i wymianę - bardzo cenionym źródłem były też browary. Dziś powiedzielibyśmy, że działy marketingu albo reklamy. Wydaje mi się jednak, że w tamtych czasach krajowe browary narzekały jednak na inne rzeczy, niż problemy ze sprzedażą, więc takich działów mogło nie być, a i tak zapewne nazywałyby się inaczej. W każdym razie browar poproszony listownie o etykiety, odsyłał ich całe naręcze. Szczęśliwy obdarowany chwalił się przez kilka dni posiadanymi na wyłączność wzorami, po czym zaczynał wymieniać liczne duplikaty, dzięki czemu trzon każdej kolekcji był w danym środowisku raczej podobny. Metoda działała ale była niełatwa w realizacji, albowiem, drogie dzieci, kiedyś nie było internetu coby sobie w nim wygooglać adres browaru, na etykiecie całym adresem był napis np. "browar w Łomży" i w zasadzie jedynym sposobem, żeby taki adres poznać, było znalezienie poczty na której była książka telefoniczna wskazanego obszaru. Nie to, co dzisiaj, panie dziejku, nie to co dzisiaj...
Beck's ma smak gorzki, cierpki i zdecydowany. Oraz bardzo smakowity, kuszący aromat. I, jak wspominałem, gorzki, mocny smak, za którym nie przepadam. A tu niespodzianka - może ze względu na zapach a może z innego względu, wyjątkowo mi smakowało. Nie wydaje mi się, żebym zaczął kupować to piwo, ale miłe wrażenie zostanie zapamiętane.
Po lewej stronie widzicie etykietę zastępczą, bo producent nie raczył udostępnić żadnego zdjęcia Beck'sa w puszce, a już tym bardziej na białym tle. Z kolei Google Images zapytany o "Becks" zwraca przede wszystkim szereg zdjęć Davida i Victorii Beckhamów. Takie czasy.
Kolekcję etykiet można było powiększać nie tylko poprzez odklejanie ich z butelek przyniesionych ze sklepu i wymianę - bardzo cenionym źródłem były też browary. Dziś powiedzielibyśmy, że działy marketingu albo reklamy. Wydaje mi się jednak, że w tamtych czasach krajowe browary narzekały jednak na inne rzeczy, niż problemy ze sprzedażą, więc takich działów mogło nie być, a i tak zapewne nazywałyby się inaczej. W każdym razie browar poproszony listownie o etykiety, odsyłał ich całe naręcze. Szczęśliwy obdarowany chwalił się przez kilka dni posiadanymi na wyłączność wzorami, po czym zaczynał wymieniać liczne duplikaty, dzięki czemu trzon każdej kolekcji był w danym środowisku raczej podobny. Metoda działała ale była niełatwa w realizacji, albowiem, drogie dzieci, kiedyś nie było internetu coby sobie w nim wygooglać adres browaru, na etykiecie całym adresem był napis np. "browar w Łomży" i w zasadzie jedynym sposobem, żeby taki adres poznać, było znalezienie poczty na której była książka telefoniczna wskazanego obszaru. Nie to, co dzisiaj, panie dziejku, nie to co dzisiaj...
28 listopada 2007
Piwa osiedla - Tyskie
Tyskie kojarzy mi się przede wszystkim z pierwszorzędną kreacją marki. Filmiki informujące, jak to Tyskie jest znane na całym świecie i wszędzie miejscowi wolą potajemnie wytrąbić piwo z Polska zamiast lokalnego - pamięta się długo. Bo fajne. Aha, i jeszcze było "lać tylko po ściance a piana na dwa palce". Kartka z tym napisem wisiała skądinąd nad pisuarem w redakcji, w której onegdaj pracowałem. Aha, i jeszcze były flagi na mundial 2006, krytykowane że nie narodowe tylko piwno-piłkowe. A i tak wisiało ich po oknach i balkonach strasznie dużo.
Co do smaku, to kojarzę, że to chyba właśnie pijąc Tyskie postanowiłem przetestować i sklasyfikować dostępne w pobliżu piwa. Ot tak, żeby wiedzieć i pamiętać, co lubię, gdy w miejscu gdzie jestem nie ma piwa najbardziej ulubionego (jakiego? tajemnica poliszynela, budowanie napięcia, suspens, nolens, wolens, nie zmieniajcie kanału).
Wynik? Pycha, od początku do końca, zimne, aromatyczne, idealne połączenie goryczki ze świeżością, mniam mniam. I to wszystko mimo ciepłego kufla, bo zapomniałem wstawić do lodówki a potem już było za późno. Dobre bo Tyskie, ha! Piwo pierwszego wyboru, zdecydowanie.
A teraz poszpanuję. Dostałem od siostry egzemplarz "Tyskiego vademecum piwa", którego specjalnie nie czytałem, żeby się nie zasugerować. Oto azaliż wżdy przykładowa ciekawostka - piwo San Adams Utopia ma 25% alkoholu. Takie dla niecierpliwych chyba, albo mających problemy z pęcherzem. Aha, na "Vademecum" napisano że jego autorem jest Michael Jackson a z kontekstu wynika, jakoby miał to być TEN Michael Jackson, ale chodzi o innego. Dziś kończymy na smutno. Michael Jackson, o którym mowa, zmarł kilka tygodni temu.
Co do smaku, to kojarzę, że to chyba właśnie pijąc Tyskie postanowiłem przetestować i sklasyfikować dostępne w pobliżu piwa. Ot tak, żeby wiedzieć i pamiętać, co lubię, gdy w miejscu gdzie jestem nie ma piwa najbardziej ulubionego (jakiego? tajemnica poliszynela, budowanie napięcia, suspens, nolens, wolens, nie zmieniajcie kanału).
Wynik? Pycha, od początku do końca, zimne, aromatyczne, idealne połączenie goryczki ze świeżością, mniam mniam. I to wszystko mimo ciepłego kufla, bo zapomniałem wstawić do lodówki a potem już było za późno. Dobre bo Tyskie, ha! Piwo pierwszego wyboru, zdecydowanie.
A teraz poszpanuję. Dostałem od siostry egzemplarz "Tyskiego vademecum piwa", którego specjalnie nie czytałem, żeby się nie zasugerować. Oto azaliż wżdy przykładowa ciekawostka - piwo San Adams Utopia ma 25% alkoholu. Takie dla niecierpliwych chyba, albo mających problemy z pęcherzem. Aha, na "Vademecum" napisano że jego autorem jest Michael Jackson a z kontekstu wynika, jakoby miał to być TEN Michael Jackson, ale chodzi o innego. Dziś kończymy na smutno. Michael Jackson, o którym mowa, zmarł kilka tygodni temu.
Nie macie czasem uczucia...
...że pożądanie nowatorskich gadżetów wynika z godnej politowania wiary, iż da się wrócić do czasów dzieciństwa - odkrywania, poznawania wszystkiego po raz pierwszy? W których to czasach, co warto sobie uświadomić, podwórko i okolice pozwalały na przeżycie bardziej ekscytujących przygód niż kosztująca krocie turystyka ekstremalna na antypodach? Bo ja czasem mam.
Ale o czym to ja chciałem. Mamy do kupienia sanki. Będziemy sobie zjeżdżali. I jak wam się wydaje, lepsze są sanki, na których można pojechać z górki z tatą, z mamą albo z tatą i mamą, czy to jednoosobowe aluminiowe gówno z hydrauliczną amortyzacją? Odpowiedź będzie można sprawdzić na stoku po każdym opadzie śniegu :-)
Ale o czym to ja chciałem. Mamy do kupienia sanki. Będziemy sobie zjeżdżali. I jak wam się wydaje, lepsze są sanki, na których można pojechać z górki z tatą, z mamą albo z tatą i mamą, czy to jednoosobowe aluminiowe gówno z hydrauliczną amortyzacją? Odpowiedź będzie można sprawdzić na stoku po każdym opadzie śniegu :-)
24 listopada 2007
Piwa osiedla - Grolsch
Grolscha chyba nigdy wcześniej nie piłem. Albo piłem i zapomniałem. Tak czy owak do tej puszki podchodziłem całkowicie neutralnie. Pierwsze wrażenie było wyjątkowo pozytywne - puszka estetyczna, design elegancki a blaszka do otwierania nad wyraz cicha i delikatna. Spodziewam się zresztą wyrazów pogardy ze strony fanów Grolscha, bo nie po to piwo to lane jest w fantazyjne, grubościenne, designerskie butelki z porcelanowym korkiem, żebym je pił z aluminium. Nawet, jeśli polałem do kufla mrożącego się w zamrażalniku dobę i kwadrans (łatwo zgadnąć czemu tyle).
Przypomniało mi się, jak zobaczyłem te korki. Piłem Grolscha z designerskiej butelki z porcelanowym korkiem u szwagra. Nie pamiętam nadal, jak mi wtedy smakował, ale doświadczenie uczy że darmowe (as in free beer) piwo smakuje lepiej.
Więc tym razem smakowało średnio. Nie to, żeby było niedobre. Smak wyrazisty i zdecydowany, bez irytującej słodyczy wyczuwalnej w niektórych piwach, klarowne i aromatyczne ale... dla mnie odrobinę za gorzkie. Gdyby ta goryczka ujawniała się po jakimś czasie, byłoby dobrze, tymczasem atakuje ona od pierwszego łyku. Co mi trochę nie w smak. Ale - jak już wspominałem - będąc poczęstowanym wypiję bez marudzenia a nawet z przyjemnością. Klasyfikuję Grolscha jako piwo wyboru drugiego i pół, bo jest wyraźnie droższe od przeciętnego piwa drugiego wyboru.
Nie pamiętam, czy miałem w swojej kolekcji jakieś etykiety Grolscha. Zdobycie etykiet od zagranicznego piwa było wyzwaniem z kilku powodów. Po pierwsze rzadko kiedy ktoś oddawał takie butelki - a Grolscha to już w ogóle, bo bezzwrotne. Po drugie jak już się gdzieś pojawiały, to amatorów etykiet trochę było. A po trzecie zagraniczne browary miały jakiś zupełnie niedorzeczny klej, który trzymał jak zwariowany i nie rozpuszczał się w wodzie. Wówczas albo udało się odkleić etykietę nad parą, albo trzeba było po rozmoczeniu etykiety wziąć żyletkę i kawałek po kawałku oderżnąć od szkła wraz z warstewką kleju. Czasem się w ogóle nie udawało, czasem udawało się trochę (np. przy zginaniu z etykiety wykruszała się farba i zostawały białe paski) a czasem sukces był pełny i zagraniczna etykieta albo wzbogacała kolekcję, albo była wymieniana na kilka polskich unikatów. Czym były unikaty, dowiecie się wkrótce.
Przypomniało mi się, jak zobaczyłem te korki. Piłem Grolscha z designerskiej butelki z porcelanowym korkiem u szwagra. Nie pamiętam nadal, jak mi wtedy smakował, ale doświadczenie uczy że darmowe (as in free beer) piwo smakuje lepiej.
Więc tym razem smakowało średnio. Nie to, żeby było niedobre. Smak wyrazisty i zdecydowany, bez irytującej słodyczy wyczuwalnej w niektórych piwach, klarowne i aromatyczne ale... dla mnie odrobinę za gorzkie. Gdyby ta goryczka ujawniała się po jakimś czasie, byłoby dobrze, tymczasem atakuje ona od pierwszego łyku. Co mi trochę nie w smak. Ale - jak już wspominałem - będąc poczęstowanym wypiję bez marudzenia a nawet z przyjemnością. Klasyfikuję Grolscha jako piwo wyboru drugiego i pół, bo jest wyraźnie droższe od przeciętnego piwa drugiego wyboru.
Nie pamiętam, czy miałem w swojej kolekcji jakieś etykiety Grolscha. Zdobycie etykiet od zagranicznego piwa było wyzwaniem z kilku powodów. Po pierwsze rzadko kiedy ktoś oddawał takie butelki - a Grolscha to już w ogóle, bo bezzwrotne. Po drugie jak już się gdzieś pojawiały, to amatorów etykiet trochę było. A po trzecie zagraniczne browary miały jakiś zupełnie niedorzeczny klej, który trzymał jak zwariowany i nie rozpuszczał się w wodzie. Wówczas albo udało się odkleić etykietę nad parą, albo trzeba było po rozmoczeniu etykiety wziąć żyletkę i kawałek po kawałku oderżnąć od szkła wraz z warstewką kleju. Czasem się w ogóle nie udawało, czasem udawało się trochę (np. przy zginaniu z etykiety wykruszała się farba i zostawały białe paski) a czasem sukces był pełny i zagraniczna etykieta albo wzbogacała kolekcję, albo była wymieniana na kilka polskich unikatów. Czym były unikaty, dowiecie się wkrótce.
22 listopada 2007
Piwa osiedla - Żywiec
Żywcem się okocim. Albo jakoś tak. Piwo jasne 12,5% wag., alkohol 5,6% obj., pasteryzowane, zawiera słód jęczmienny, przechowywać w chłodnym miejscu. I jak zwykle spożyć przed końcem puszki.
A skoro już jesteśmy przy puszce, to puszka ma gustownie tłoczoną blachę i z pewnością popijanie z niej byłoby czymś niezwykłym, gdyby nie fakt, że całą zawartość przelałem sobie do zmrożonego kufla.
Pierwszy łyk - wyśmienity. Trochę mnie to przyznam zaskoczyło, bo tak jakoś pamiętałem, że Żywiec zanadto smakuje wodą, ale mogłem to wspomnienie wynieść z jakiegoś złodziejskiego lokalu w którym rozcieńczają. W każdym razie wszystko było jak trzeba - goryczka, kolor, temperatura, ogólny odbiór smaku i zapachu zgodny z oczekiwaniami. Druga połowa była już trochę gorsza, trudno się zresztą dziwić, ale utrzymała przyzwoity poziom i kufel opróżniłem z przyjemnością. Tym samym Żywiec otrzymuje (lub utrzymuje) tytuł piwa drugiego wyboru.
A z ciekawostek - kiedyś, we wczesnych latach podstawówki, wraz z kolegami zbieraliśmy etykiety od piwa. Polskie, zwłaszcze wrocławskie, miał każdy, wystarczyło wziąć kilka pustych butelek po piwie, pójść do sklepu, wsadzić do skrzynki butelki przyniesione a wyciągnąć zastane, następnie zaś te ostatnie włożyć w domu do miski z wodą. Ówczesny klej wytrzymywał kilka minut moczenia, odklejoną etykietę należało położyć na ręczniku lub przylepić do lustra i już - zbiory poszerzały się o kolejne egzemplarze. Wówczas należało wziąć owe puste butelki, pójść do sklepu...
A skoro już jesteśmy przy puszce, to puszka ma gustownie tłoczoną blachę i z pewnością popijanie z niej byłoby czymś niezwykłym, gdyby nie fakt, że całą zawartość przelałem sobie do zmrożonego kufla.
Pierwszy łyk - wyśmienity. Trochę mnie to przyznam zaskoczyło, bo tak jakoś pamiętałem, że Żywiec zanadto smakuje wodą, ale mogłem to wspomnienie wynieść z jakiegoś złodziejskiego lokalu w którym rozcieńczają. W każdym razie wszystko było jak trzeba - goryczka, kolor, temperatura, ogólny odbiór smaku i zapachu zgodny z oczekiwaniami. Druga połowa była już trochę gorsza, trudno się zresztą dziwić, ale utrzymała przyzwoity poziom i kufel opróżniłem z przyjemnością. Tym samym Żywiec otrzymuje (lub utrzymuje) tytuł piwa drugiego wyboru.
A z ciekawostek - kiedyś, we wczesnych latach podstawówki, wraz z kolegami zbieraliśmy etykiety od piwa. Polskie, zwłaszcze wrocławskie, miał każdy, wystarczyło wziąć kilka pustych butelek po piwie, pójść do sklepu, wsadzić do skrzynki butelki przyniesione a wyciągnąć zastane, następnie zaś te ostatnie włożyć w domu do miski z wodą. Ówczesny klej wytrzymywał kilka minut moczenia, odklejoną etykietę należało położyć na ręczniku lub przylepić do lustra i już - zbiory poszerzały się o kolejne egzemplarze. Wówczas należało wziąć owe puste butelki, pójść do sklepu...
17 listopada 2007
Piwa osiedla - Lech Premium
Wydaje mi się, że Lecha nigdy nie lubiłem. Że kupowałem go tylko, gdy niczego innego nie było i że mi zanadto nie smakował. Czas więc na badanie w warunkach laboratoryjnych. Oto warunki: zjadłem odgrzaną resztkę pizzy, popiłem rozcieńczonym sokiem malionowym, Polska prowadzi z Belgią 2:0 w Ważnym Meczu. Godzina 22:07.
Pierwszy łyk bez rewelacji. Smak gorzkawy, ale nie dobry gorzki tylko gorzki gorzki. Pianki brak. Po kilku łykach przywykam, zaczyna smakować. Nie sposób jednak nie pamiętać, że to pierwszy łyk powinien być z definicji tym najlepszym
Skojarzenia z marką mam nijakie. Piłki nożnej nie oglądam, z zespołem Lech nic wspólnego, związki z Poznaniem mam takie, że mieszka tam szwagier. Ale co pijałem u szwagra - nie bardzo pamiętam. Sprawdziłem też, że gdy w 2005 roku latem byliśmy z teściami na piwie na poznańskim rynku, to piliśmy Żywca (o Żywcu niebawem). Lech ma ładne logo i spójną politykę identyfikacji wizualnej. Parasole ogródkowe w takim kolorze, że nie widać na nich brudu. O,
Druga połowa kufla jasno zdradza, że Lech to nie jest to. Smak mi nie odpowiada. Wychodzi na to, że dobrze kojarzyłem niedobre skojarzenia. Z drugiej strony jest to całkiem dobre piwo trzeciego wyboru - gdy nie ma ulubionego i drugiego ulubionego, to Lech jest lepszym piwem od braku piwa. Na tym zakończymy.
Niniejszym tekstem zaczynam nową serię zatytułowaną "Piwa osiedla". Tworząc ją zamierzam poszerzyć swoje horyzonty i zgłębić nowe pokłady wiedzy, zaczerpnąć z krynicy, etc. etc. A konkretnie jestem ciekaw smaku piw innych od ulubionego, które od dawna monopolizuje lodówkę. Obwołuję się więc samozwańczym kiperem i będę wnikliwie badał i oceniał wszystkie piwa dostępne w najbliższej okolicy (dla wygody) i w puszkach (j.w.). Dla zachowania powtarzalności prób będę pił z jednego z dwóch wybranych kufli, siedząc wieczorem w fotelu przed komputerem, twarzą w kierunku północno-wschodnim, najedzony ale nie przejedzony. Po krótkim namyśle wykluczam badanie wrażeń w lokalach, bo a) zazwyczaj śmierdzi tam papierosami, b) nie wiadomo ile obsługa dolała wody, c) nie wiadomo, czy w ogóle marka na kurku odpowiada marce na kegu, d) więcej piwa pijam obecnie w domu niż poza.
P.t. czytelników gorąco zachęcam do dzielenia się własnymi doświadczeniami oraz upodobaniami i przypominam, że tematem dzisiejszego odcinka jest Lech Premium. W następnym odcinku: Żywiec.
16 listopada 2007
Kup prezenty w empik.com
"Jeśli do 25 listopada zrobisz zakupy za co najmniej 80zł dostaniesz 10zł rabatu na takie same zakupy w styczniu."Pytanie brzmi: po co mi takie same zakupy w styczniu?
14 listopada 2007
12 listopada 2007
06 listopada 2007
Google Picasa - wiele kont, te same albumy
Google Picasa, przez wielu używana ze względu na wygodną integrację z galerią online, cierpi na uciążliwą przypadłość. Wszystkie dane o zinwentaryzowanych fotkach, a jest tego gazylion megabajtów, składuje w profilu bieżącego użytkownika. Albumy też. Z czego wynika, że użytkownik tego samego komputera, ale korzystający z innego konta, ani się nie dostanie do istniejących albumów, ani nie skorzysta z istniejących indeksów. A to dość irytujące.
Na szczęście da się ten problem obejść, o ile partycja systemowa jest posadowiona na systemie plików NTFS. Będziemy do tego potrzebować program junction, który pozwala zrobić coś w rodzaju unixowego hardlinka, czyli podłączyć jeden katalog do innego katalogu tak, że oba mają tę samą zawartość.
Jeśli więc z Picasy korzystał do tej pory użytkownik tomek, odwiedzamy katalog
C:\Documents and Settings\Tomek\Ustawienia lokalne\Dane aplikacji\Google\
albo podobny, zależnie od wersji językowej, dysku i nazwy użytkownika. Jeśli chcemy, przenosimy stamtąd katalogi Picasa2 i Picasa2Albums w jakieś inne miejsce (mi brakowało miejsca na C:, więc przeniosłem te katalogi na inny dysk).
Następnie logujemy się na innego użytkownika, uruchamiamy Picasę jeśli nigdy nie była uruchomiona, zamykamy ją po czym kasujemy katalogi Picasa2 i Picasa2Albums z profilu tegoż użytkownika.
Trzecim krokiem jest użycie programu junction do utworzenia wspomnianych wyżej linkowanych katalogów dla każdego użytkownika, który ma korzystać ze wspólnych zindeksowanych fotek i wspólnych albumów. U mnie wyglądało to jakoś tak:
Wszystko działa bez problemu, na dysku C: zwolnił się gigabajt przestrzeni, albumy są wspólne dla mnie i Ani - czyli zgodnie z potrzebami. Polecam.
Na szczęście da się ten problem obejść, o ile partycja systemowa jest posadowiona na systemie plików NTFS. Będziemy do tego potrzebować program junction, który pozwala zrobić coś w rodzaju unixowego hardlinka, czyli podłączyć jeden katalog do innego katalogu tak, że oba mają tę samą zawartość.
Jeśli więc z Picasy korzystał do tej pory użytkownik tomek, odwiedzamy katalog
C:\Documents and Settings\Tomek\Ustawienia lokalne\Dane aplikacji\Google\
albo podobny, zależnie od wersji językowej, dysku i nazwy użytkownika. Jeśli chcemy, przenosimy stamtąd katalogi Picasa2 i Picasa2Albums w jakieś inne miejsce (mi brakowało miejsca na C:, więc przeniosłem te katalogi na inny dysk).
Następnie logujemy się na innego użytkownika, uruchamiamy Picasę jeśli nigdy nie była uruchomiona, zamykamy ją po czym kasujemy katalogi Picasa2 i Picasa2Albums z profilu tegoż użytkownika.
Trzecim krokiem jest użycie programu junction do utworzenia wspomnianych wyżej linkowanych katalogów dla każdego użytkownika, który ma korzystać ze wspólnych zindeksowanych fotek i wspólnych albumów. U mnie wyglądało to jakoś tak:
junction "C:\Documents and Settings\Tomek\Ustawienia lokalne\Dane aplikacji\Google\Picasa2" "E:\fotopicasa\Picasa2"
junction "C:\Documents and Settings\Tomek\Ustawienia lokalne\Dane aplikacji\Google\Picasa2Albums" "E:\fotopicasa\Picasa2Albums
junction "C:\Documents and Settings\Ania\Ustawienia lokalne\Dane aplikacji\Google\Picasa2" "E:\fotopicasa\Picasa2"
junction "C:\Documents and Settings\Ania\Ustawienia lokalne\Dane aplikacji\Google\Picasa2Albums" "E:\fotopicasa\Picasa2Albums"
Wszystko działa bez problemu, na dysku C: zwolnił się gigabajt przestrzeni, albumy są wspólne dla mnie i Ani - czyli zgodnie z potrzebami. Polecam.
31 października 2007
Fajnie czasem poczytać Onet
Tytuł newsa informującego, że rosyjska gwiazdka duetu pop zamierza urodzić przed kamerami - "t.A.T.u: poród wokalistki w telewizji". Jeśli się nie wpisujom miasta kture popierajom, to czyta się nawet ciekawie:
- UWAŻAM ,ŻE TATA POWINIE ZEŻREĆ JESZCZE ŁOŻYSKO na surowo przed kamerami i "szoł byłby nieziemski"
- powinna to robić z piosenką na ustach
- Następnym razem chcemy obejrzeć moment zapłodnienia...
- A SKĄD WIADOMO, ŻE URODZI WOKALISTKĘ ??? !!!!! To dziś już tak sie wróżby prenatalne posunęły?
- KTO BĘDZIE KOMENTOWAŁ PORÓD? MAM NADZIEJĘ, ŻE duet Szaranowicz i Szpakowski.. cóż to będzie za napięcie.. 'oooooo widać głowkę.. chociaż nie, to chyba nóżka..'
- z dwojga złego, niech lepiej zaśpiewa...
30 października 2007
Sprzeciw sumienia
Katoliccy farmaceuci powinni korzystać z prawa do sprzeciwu sumienia przy sprzedaży lekarstw, które "mają cele wyraźnie niemoralne, takie jak na przykład aborcja i eutanazja" - mówił wczoraj Benedykt XVI.
Oczywiście prezerwatywy też powinny być sprzeczne z sumieniem katolickiego farmaceuty. Idąc dalej tym tropem - kelner-muzułmanin podczas ramadanu nie serwuje przed zachodem słońca napojów i posiłków, sprzedawca-rastafarianin nie dotyka wędlin ani mięsa zaś chirurg-świadek Jehowy w żadnej sytuacji nie ordynuje przetoczenia krwi. I co, fajnie?
Oczywiście prezerwatywy też powinny być sprzeczne z sumieniem katolickiego farmaceuty. Idąc dalej tym tropem - kelner-muzułmanin podczas ramadanu nie serwuje przed zachodem słońca napojów i posiłków, sprzedawca-rastafarianin nie dotyka wędlin ani mięsa zaś chirurg-świadek Jehowy w żadnej sytuacji nie ordynuje przetoczenia krwi. I co, fajnie?
Płyta główna
... mi się zepsuła. Po włączeniu - dwa mrugnięcia diodami klawiatury, szum i trzaski z głośników i pc-speakera i tyle. Zero piszczenia, zero inicjalizacji, dead on arrival. I to w niedzielę, w który to dzień nagrywamy sobie supernianię, żeby ją obejrzeć później (czytaj: w chwili odwagi i śmiałości).
Przyczyna? Spuchnięte kondensatory, jeden nawet zaczął ulewać. Największy, więc pewnie i najważniejszy. Czas na morał - zaglądając następnym razem do komputera przyjrzyj się tym małym złośliwcom, naprawa zaplanowana mniej stresuje niż awaria nagła.
Przyczyna? Spuchnięte kondensatory, jeden nawet zaczął ulewać. Największy, więc pewnie i najważniejszy. Czas na morał - zaglądając następnym razem do komputera przyjrzyj się tym małym złośliwcom, naprawa zaplanowana mniej stresuje niż awaria nagła.
24 października 2007
23 października 2007
Za rodziny wielodzietne
Zasłyszane dwie albo trzy niedziele temu podczas modlitwy wiernych: módlmy się za rodziny wielodzietne, aby państwo zapewniło im wystarczające środki utrzymania. Przygotowujący wezwania chciał zapewne jak najlepiej, ale wyszło, hm, chyba nie do końca tak, jak powinno.
19 października 2007
18 października 2007
Rekonstrukcja rozpoczęta
Stary blog odszedł. Teksty odeszły wraz z nim (można odgrzebać, ale nie warto). Większość zdjęć też odejdzie. A część wróci. Nadchodzi... blog2!
Subskrybuj:
Posty (Atom)